Justin’s
POV
Siedziałem
na małym plastikowym krześle naprzeciwko pięciu osób,
które miały zadecydować o tym, jak będzie wyglądać kolejny rok
mojego życia. Zimny pot oblewał moje ciało.
Pierwszy
raz w moim życiu byłem naprawdę przerażony. Zazwyczaj to ja byłem
osobą, której
wszyscy się bali, jednak siedząc przed dyrektorem ośrodka,
komendantem policji, dwoma lekarzami i ordynatorem szpitala, czułem
się przytłoczony.
-
Więc, panie Bieber, może pan zacząć mówić
– powiedział dyrektor, posyłając mi mały uśmiech. Był jedyną
osobą tutaj, którą dobrze znałem i przypuszczam, że chciał mnie
tym podnieść na duchu.
Podniosłem
się z krzesła i głośno przełknąłem ślinę. – Cześć, umm,
jestem Justin Bieber – posłałem w ich stronę czarujący
uśmiech.- Jestem tutaj by prosić o przebaczenie i to żebyście
pozwolili mi wyjść na wolność.
Komendant
policji potrząsnął głową i zapisał coś w swoim notesie.
Cholera! Powiedziałem coś nie tak czy on po prostu jest dupkiem?
-
Wiem, że w przeszłości popełniłem błędy. Wiele błędów
i biorę za nie pełną odpowiedzialność. Od dzieciństwa znałem
tylko jeden sposób na przetrwanie, nie wiedziałem, że można żyć
inaczej. Mój ojciec nigdy nie poświęcił czasu na to by nauczyć
mnie odróżniać dobro od zła, ani tego jak być normalnym
człowiekiem. Zostałem kryminalistą: zabijałem dla zabawy, brałem
narkotyki, sprzedawałem je. Robiłem każdą złą rzecz, o której
możecie tylko pomyśleć – przedstawiłem im to, jak tak naprawdę
wyglądało moje życie. Wszyscy odłożyli swoje długopisy i
skierowali na mnie całą swoją uwagę. To chyba dobry znak.
Kontynuowałem.
– Musiałem radzić sobie sam. Stałem się bezwartościowym
kryminalistą, który
dla pieniędzy zrobiłby wszystko. Życie gangu mnie wciągnęło.
Coraz bardziej podobało mi się to, co robiliśmy i wtedy odkryłem
swoją sadystyczną stronę. – Nie było sensu kłamać na temat
mojej choroby, wiedzieli o wszystkim.
-
Uwielbiałem poczucie władzy. Dorastałem w biedzie, więc kiedy na
moim koncie bankowym zaczęły pojawiać się miliony, straciłem
kontrolę. Cały czas byłem wściekły. Na każdym kroku szukałem
zaczepki. Próbowałem
nad tym zapanować, ale ludzie wokół mnie zaczęli zdawać sobie
sprawę z tego, że jestem bipolarny.
Spuściłem
wzrok na biurko. Ich spojrzenia były dla mnie zbyt intensywne. – I
wtedy, umm, poznałem pewną dziewczynę – czułem się zażenowany,
pokazując im swoją wrażliwą stronę. Stworzyłem to całe
kłamstwo kiedy byłem młodszy z nadzieją, że kiedy w końcu
spotkam swoją wymarzoną dziewczynę, to pomoże jej się we mnie
zakochać. Jestem pewien, że znacie określenie claim
– odkaszlnąłem.
-
Nie mylisz się – powiedział policjant. – Przerażało ono
wszystkie mieszkanki Nowego Yorku – dorzucił. Miałem ochotę
uderzyć jego głową w twardą powierzchnię biurka. Zapomnijcie,
że to powiedziałem.
-
W każdym razie – kontynuowałem, pomimo komentarza komendanta. –
Znalazłem dziewczynę, Brooke Santilli, jak zresztą wiecie. Była
moją claim.
–
Wszyscy zaczęli wymieniać ze sobą spojrzenia, gdy tylko
wspomniałem o Brooke. – Z miejsca ją pokochałem, a mimo to byłem
dla niej okropny – w mojej głowie pojawiły się wspomnienia z
początków
naszego związku. – Znęcałem się nad nią jak jakiś psychol,
jednak każdy spędzony z nią dzień sprawiał, że się zmieniałem
– wszyscy byli w szoku, gdy wspomniałem o znęcaniu się nad nią.
Nie byłem brutalny, ale uderzyłem ją i wspomnienie tego zostanie
ze mną na zawsze.
-
Możecie jej spytać – próbowałem
jakoś z tego wybrnąć. – Zaczęła się we mnie zakochiwać, a ja
zacząłem się dla niej zmieniać. Nie zabiłem nikogo odkąd ją
spotkałem bo bałem się, że to ją ode mnie odsunie. Oddaliłem
się od mojego gangu bo chciałem spędzać czas tylko z nią. Była
moim aniołem. Uratowała mnie przed piekłem, które powoli mnie
pochłaniało.
-
Nie oczekuję, że wszyscy mi wybaczą. Byłem okropną osobą, ale
proszę o wasze przebaczenie. Brooke pomaga mi nad sobą panować.
Rzadko miewam sadystyczne myśli, coraz rzadziej doświadczam wahań
nastrojów
bo jedyne co czuję przy Brooke to miłość. Opanowałem też swój
gniew. Już nigdy nie będziecie musieli powiązywać mnie z żadnym
przestępstwem – powiedziałem pewny tego co mówię i popatrzyłem
na nich.
Wymienili
między sobą znaczące spojrzenia i ponownie spojrzeli na mnie. –
Dziękujemy panie Bieber.
-
Proszę, mówcie
mi Justin – wyszczerzyłem się, próbując być możliwie
najmilszym.
Dyrektor
ośrodka parsknął pod nosem. Nigdy nie widział mnie od tej strony.
Po chwili ciszę przerwał ordynator. – Możemy zadać ci jeszcze
kilka pytań?
- Nie ma sprawy.
-
Kiedy ostatnio myślałeś o zabiciu kogoś?
Przed
chwilą. Przez tego wkurwiającego policjanta.
– Umm
– udałem, że o tym myślę, tak jakby to było bardzo dawno temu.
– Prawdopodobnie rok temu, kiedy ktoś zranił Brooke – wróciłem
myślami do momentu, w którym Blake położył na niej swoje brudne
łapska. Byłem bliski zabicia go w tamtej chwili. Przytaknął,
zapisując coś.
– I
co cię przed tym powstrzymało?
-
Brooke tam była, a ja już zdążyłem dosyć mocno go poturbować.
Nie chciałem, żeby bała się mnie jeszcze bardziej –
wymamrotałem, próbując
pokazać, że jestem w stanie się powstrzymać.
-
Czy Brooke nadal się ciebie boi? - wtrącił się kolejny lekarz.
Szczerą
odpowiedzią byłoby tak.
Wątpię, żeby kiedykolwiek przestała. Kocha mnie, to oczywiste,
ale gdzieś z tyłu jej głowy na pewno pojawia się myśl: to
wciąż Justin Bieber.
– Nie,
nie boi się mnie – wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę,
aż w końcu przytaknął.
Kolejną
osobą, która
miała do mnie pytanie był komendant.
– Co
stanie się z twoim gangiem jeśli odejdziesz? Jeśli w ogóle to
zrobisz – parsknął i całą siłą woli powstrzymałem się od
przewrócenia oczami na słowa tego gnojka.
Nigdy
nie miałem zamiaru w pełni zrezygnować. Przestanę brać czynny
udział w misjach i nie będę wystawiać się na niebezpieczeństwo,
ale oni wciąż potrzebowali mnie jako lidera. To wszystko rozpadłoby
się beze mnie w mgnieniu oka. – Nie mam pojęcia.
Przytaknął,
a głos zabrał dyrektor ośrodka. – Jak oceniasz swój
wcześniejszy pobyt w placówce?
Wzruszyłem
ramionami. – Nie było tak źle. Terapia naprawdę pomogła mi…
-
Czy będziesz kontynuował leczenie po tym jak wyjdziesz? – jeden z
doktorów
przerwał mi i robiłem wszystko żeby nie pokazać jak bardzo mnie
tym zirytował.
-
Brooke chce żebym zapisał się na zajęcia z panowania nad gniewem
– powiedziałem.
-
A ty zrobisz dla niej wszystko, prawda?- ordynator szpitala zaśmiał
się krótko,
a ja nie miałem pojęcia czy to był dobry czy zły śmiech. Po
prostu przytaknąłem.
Policjant
przez jakiś czas się nie odzywał aż w końcu ponownie zabrał
głos. – Dlaczego kochasz tę dziewczynę?
To
pytanie mnie zaskoczyło. To nie było pytanie w stylu pierdol
się, nigdy stąd nie wyjdziesz, naprawdę
chciał to wiedzieć. To tak jakby szczerze tego nie rozumiał.
-
Jest aniołem. Kiedy spotykasz tę jedyną to po prostu wiesz.
Zrobisz dla niej wszystko, nie patrząc na nic. Sprawia, że jestem
lepszym człowiekiem, człowiekiem, którym
lubię być. Uwielbiam to, że zwraca mi uwagę kiedy mówię coś
niemiłego. Uwielbiam to jak cała jej twarz promienieje i lekko
uchyla swoje usta za każdym razem gdy zauważa coś zabawnego.
Kocham to, że każdy, nawet najlżejszy, dotyk jej dłoni pomaga mi
zapanować nad moją wściekłością – otworzyłem się przed
nimi. Nie obchodziło mnie jak głupio brzmiałem, ani to, że
podzieliłem się z nimi tyloma prywatnymi informacjami na mój
temat. – Uwielbiam sposób w jaki na mnie patrzy, tak jakbym był
jej rycerzem w lśniącej zbroi. Uwielbiam to jak nawet najmniej
straszne rzeczy sprawiają, że się boi. Kocham to, że pomaga mi
zapomnieć o wszystkich popieprzonych rzeczach, które dzieją się w
moim życiu.
-
Kocham to, że mnie zmieniła – zakończyłem, odchrząkując
niezręcznie. Właśnie podzieliłem się z nimi moimi najskrytszymi
myślami. Oddychałem ciężko, obserwując to jak wymieniają między
sobą spojrzenia. Na twarzy dyrektora widniał promienny uśmiech.
-
Dziękujemy, panie Bieber – zakończył doktor i wskazał na drzwi.
Przytaknąłem i wyszedłem z pokoju. Gdy tylko znalazłem się na
zewnątrz, oparłem się plecami o ścianę i odetchnąłem z ulgą.
Miałem
nadzieję, że mi uwierzyli.
Brooke’s POV
Moja
mama kręciła głową z niedowierzaniem. – Ja po prostu tego nie
rozumiem, Brooklyn.
Wzdrygnęłam
się na dźwięk tego imienia. Nikt mnie tak nie nazywał. Moi
rodzice używali tego tylko wtedy gdy byli na mnie bardzo wkurzeni,
mimo że na moim akcie urodzenia widnieje imię Brooke.
-
Nie liczę na to, że zrozumiesz – odszczeknęłam. To oczywiste,
że nigdy tego nie zrozumieją. – Chcę tylko żebyście dali mu
szansę.
-
On zniszczył twoje życie! – podniosła na mnie głos,
podkreślając tym jak bardzo była na mnie zła.
Nawet
nie próbowałam przeprowadzić tej rozmowy z moim tatą. Nie lubił
rozmawiać o uczuciach. Gdy Justin opuścił szpital, moi rodzice
natychmiast się ze mną skontaktowali. Za wszelką cenę chcieli się
dowiedzieć jak i dlaczego zakaz zbliżania został złamany.
Próbowałam
wyjaśnić całą tą sytuację przez telefon, ale moja matka
nalegała żebyśmy porozmawiali o tym twarzą w twarz.
Jak
do tej pory nie była zbyt otwarta na moje argumenty i ciągle
powtarzała, że powinnam zgłosić
się po pomoc, której
potrzebowałam. Powiedziałam
jej, że nie potrzebują żadnej pomocy, że powinna po prostu dać
Justinowi szansę. Powiedzenie twojej matce żeby dała szansę
twojemu porywaczowi, nigdy nie będzie łatwe.
-
Proszę, mamo. Po prostu daj mu szansę. Zmienił się –
wyszeptałam, spoglądając na białoszarą marmurową posadzkę w
kuchni.
Zbliżyła
się do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. – Brooke,
kochanie. On jest mordercą.
-
Wiedziałam, że nie powinnam tu przyjeżdżać – wymamrotałam,
wstając ze stołka. – Masz rację, nigdy tego nie zrozumiesz –
zobaczyłam w jej oczach, że moje słowa naprawdę ją zraniły i
czułam się okropnie przez to, że byłam tak okropna dla kobiety,
która
zawsze chciała dla mnie najlepiej. – Kocham cię mamo, ale kocham
też Justina.
Wzdrygnęła
się, kiedy powiedziałam, że kocham Justina. – Ale jak?
-
Kocham to jak mnie traktuje, mamo. Zawsze stawia mnie na pierwszym
miejscu. Nigdy nie zrobiłby niczego, co mogłoby mnie skrzywdzić –
zdarzyło mu się zranić mnie w przeszłości, ale to był stary
Justin. Już nigdy więcej mnie nie skrzywdzi.
Potrząsnęła
głową, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Czy
przypadkiem nie rozpatrują dzisiaj jego sprawy?
-
Tak. Nie mogłam go zobaczyć, odkąd wypuścili go ze szpitala. –
Justin był odesłany do psychiatryka i musiał zostać tam dopóki
nie zapadnie decyzja w sprawie wypuszczenia go. Nie widziałam go od
dwóch tygodni i piekielnie za nim tęskniłam.
Mama
spuściła wzrok. – Chcę się z nim zobaczyć. Zabierz mnie tam.
Kompletnie
się tego nie spodziewałam. – Co?
Ale
ona nie odpowiedziała. Już po chwili stała przy drzwiach z
kluczykami w dłoni i była gotowa do wyjścia. Szybko zeskoczyłam z
krzesła i poszłam za nią do samochodu. – Mamo, jesteś pewna?
Przytaknęła,
przekręcając kluczyk w stacyjce. Wrzuciła bieg i wyjechała z
podjazdu. Na szczęście miejsce, w którym
Justin miał to spotkanie nie było zbyt daleko od domu moich
rodziców. Mimo to droga okropnie mi się dłużyła, bo mama w jej
trakcie nie wypowiedziała do mnie ani jednego słowa.
Czułam
jak cała się trzęsę, gdy wrzucałam wszystkie moje rzeczy do
małego szarego pudełka żeby przejść przez ochronę. Strażnik
nawet na mnie nie spojrzał, gdy bez żadnego problemu przeszłam
przez wykrywacz metalu. Moja mama zrobiła to zaraz po mnie.
Minęłyśmy
zakręt, a przed nami pojawiły się trzy korytarze. W jednym z nich
zauważyłam Justina. Siedział na podłodze i plecami opierał się
o ścianę. Nie wyglądał zbyt dobrze. Ten widok złamał mi serce.
Biegiem
ruszyłam w jego stronę, a on na dźwięk moich kroków
podniósł głowę. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie.
Natychmiast wstał z podłogi i rozchylił ramiona w oczekiwaniu.
-
Co ty tu robisz? – zapytał z twarzą przyciśniętą do moich
włosów,
gdy tylko się w niego wtuliłam. Przycisnął mnie do swojej klatki
piersiowej tak mocno, że myślałam, że mnie zgniecie, ale nie
przeszkadzało mi to.
Spojrzałam
za siebie, prawie zapominając o mojej mamie. Wpatrywała się w nas,
albo raczej w Justina. On jednak zupełnie nie zdawał sobie sprawy z
jej obecności i zaczął dokładnie przyglądać się mojej twarzy.
– Masz jeszcze większe wory pod oczami – powiedział jakby był
moim rodzicem. – Powinnaś odpocząć, kochanie.
-
Justin
–
jęknęłam zawstydzona, wskazując palcem w kierunku mojej mamy.
-
Wiesz, że ma rację – powiedziała moja mama, dołączając do
Justina. Jak mogłam odpoczywać? Byłam zestresowana tym głupim
spotkaniem i zastanawianiem się nad tym, co stanie się teraz z
Justinem.
Justin
był w jeszcze większym szoku gdy zobaczył moją mamę. Wpatrywał
się z nią jakby była jakąś nadprzyrodzoną istotą. Posłałam
mu spojrzenie mówiące
przestań
się tak dziwnie zachowywać na
co szybko się ogarnął. – Pani Santilli, jestem Justin. Justin
Bieber – wyciągnął dłoń w stronę mojej mamy.
Przyglądała
mu się przez dłuższą chwilę, po czym sama się przedstawiła. –
Maggie, mama Brooke.
-
Już wiem po kim Brooke jest taka piękna – posłał w jej stronę
swój
sławny uśmiech. Był taki czarujący.
Moja
mama zarumieniła się na jego słowa i zaśmiała się. – Zupełnie
inaczej sobie ciebie wyobrażałam, Justin.
Objął
mnie ramieniem w pasie i przyciągnął do siebie. – Tęskniłem za
tobą – wymamrotał słodko, tak cicho, że moja mama mogła tego
nie słyszeć.
Uśmiechnęłam
się do niego, ale czułam się zbyt niezręcznie żeby mówić
jak bardzo go kocham i jak bardzo za nim tęskniłam przy mojej
mamie.
Mama
odezwała się ponownie. – Jak poszło spotkanie? – spytała go
tak jakby miała nadzieję, że powie beznadziejnie.
Zamkną mnie na zawsze.
Justin
wzruszył ramionami. – Nie jestem pewien, nie powiedzieli ani że
mnie kochają, ani że nienawidzą.
-
Brooke opowiadała mi o tobie cały dzień. Próbowałam
zrozumieć ten wasz cały związek – powiedziała, a na ustach
Justina pojawił się uśmiech.
-
Cały dzień? – zachichotał, ale po chwili spoważniał. –
Chciałbym panią poznać, pani Santilli. Chciałbym też żeby
zaakceptowała pani nasz związek – kolejny raz uśmiechnął się
do niej czarująco.
Odpowiedź
mojej mamy przerwał dyrektor ośrodka, z którym
rozmawiałam dwa tygodnie temu. Wychylił się zza drzwi – Justin,
możesz już wchodzić.
Odchrząknął.
Udawał niewzruszonego, ale ja go przejrzałam. Był przerażony,
naprawdę przerażony. Nie dziwiłam mu się. Moje serce biło coraz
szybciej. Wyobrażałam sobie najgorsze możliwe zakończenia.
Mężczyzna, który
nadal stał w uchylonych drzwiach posłał mi miły uśmiech. –
Sędzina już tu jest. To ona wyda werdykt.
-
Ale ja z nią nie rozmawiałem – Justin zmarszczył brwi zagubiony.
-
Przedstawiliśmy jej wszystkie nasze argumenty, wyjaśniliśmy
sytuację i podzieliliśmy się z nią naszymi opiniami, a ona
podjęła ostateczną decyzję – wyjaśnił, zapraszając Justina z
powrotem do pokoju.
Już czułem, jak kałuża śliny
powstaje w moich ustach, ale szybko ją połknęłam. Oplotłam ręce
wokół Justina, chowając twarz za jego szyją.
- Hej, hej, nie zachowuj się, jakby to
był ostatni raz, jak się widzimy – przedrzeźniał się, próbując
ukryć nerwowość, jednocześnie mnie tym pocieszając. Boże, był
niesamowity. Przycisnął szybko, ale znacznie usta do moich warg,
zanim zniknął w pokoju.
Siedziałam z mamą na
zewnątrz pokoju na ławce. W końcu odważyła się coś powiedzieć:
- Wydawał się... miły.
- Bo jest – uśmiechnęłam się.
- Nakrzyczał na ciebie, jak ja – potrząsnęła głową z lekkim uśmiechem na twarzy. - Może od teraz będziesz chociaż spała.
- Pokochasz go – uśmiechnęłam się, a ona odwróciła się, ale widziałam, że powoli przekonuje się do Justina.
Moja stopa stukała w kółko
w podłogę, gdy czekałam, aż Justin wyjdzie. Nie miałam pojęcia,
ile to może zająć i jaki będzie tego rezultat. Twarz, którą
nagle zobaczyłam, wzbudziła we mnie jeszcze więcej podejrzeń.
Justin's POV:
- Nie martw się, myślę, że wszyscy są po twojej stronie – powiedział CHIEF. Odkaszlnąłem.
- Nie pieprzony komisarz.
- Ledwie się odezwał, wszyscy mogą potwierdzić, że bardzo się zmieniłeś – wysłał mi uśmiech i szybko wycofał się do grupy, zanim mogłem mu podziękować.Byłem za niego wdzięczny, był dla mnie niepotrzebnie miły, pomimo tego że nic dla niego nigdy nie zrobiłem. Zgaduję, że jestem po prostu lubianą osobą (sarkazm).
Przeciętnie ładna kobieta
– może powinienem powiedzieć dziewczyna – weszła do pokoju w
długiej czarnej sukni. Była oczywiście sędzią, ale co mnie
zdziwiło to to, że wysłała mi ogromny uśmiech przed zajęciem
swojego miejsca. Czemu miałaby to zrobić? Znałem ją?
- Panie Bieber, oto sędzia Nicole Reed, wyda werdykt w twojej sprawie – kolejny raz to zrobiła, gdy dyrektor szpitala wyjaśniał.
Moje ręce zaczęły się
pocić, w gardle pojawiła się gula i słyszałem dzwony w uszach.
Nigdy wcześniej nie czułem takiego zdenerwowania, jak w tym
momencie. Nie mogę zostać odesłanym do szpitala. Gardziłem tym
miejscem każdą cząstką mojego ciała. Nawet po rozwiązaniu
problemów z dr. McNeil'em (szanuję go, przeprosiłem i wszystkie te
gówna), który wie, jakie okropne rzeczy by mnie tam czekały. I
nawet nie zaczynajmy mówić o opuszczaniu Brooke.
Mówiąc o Brooke, nie mogę
uwierzyć, że przyszła tu ze swoją mamą. Nie dość, że
wyglądałem, jak gówno (podczas gdy Brooke wyglądała jak
księżniczka), to jeszcze nie był to najlepszy czas. Czekałem tu
właściwie aż rozstrzygnie się moja przyszłość. Nie wydaje mi
się, żeby jej mama mnie nie lubiła, ponieważ mogę pokazać swój
wdzięk, kiedy chcę, ale miałem po prostu nadzieję, że da mi
szansę.
- Panie Bieber – jeden z lekarzy przerwał moje myśli. Mrugnąłem i uniosłem brwi nieświadomy, że wszyscy o czymś gadali. - mówiliśmy o tym, że wszyscy złożyli profesjonalne opinie.
Chciałem zakpić.
Profesjonalne opinie? To, co chcieli mi powiedzieć to, to że
lekarze powiedzieli, że jestem psychiczny, policja, że jestem
kryminalistą, a dyrektor szpitala, że nie powinienem być
wypuszczony przed wyrokiem. A Chief? Jak mogli go uważać za
profesjonalnego. Tak zgadywałem przynajmniej. Pomimo tego że czułem
się fatalnie, nikt się nade mną nie użalał. Wyglądali na...
zdenerwowanych. Jakby nikt z nich nie wiedział, co się stanie.
- Panie Bieber – echo głosu pani sędzia rozbiegł się po całym pomieszczeniu. Miał donośny głos. Kurwa, chciałbym dostać jakiegoś luzera, który by się jąkał i ledwie znał różnicę pomiędzy morderstwem a zabójstwem. (Hej, kryminaliści mogą być mądrzy) – prześledziłam wszystkie informacje od pięciu mężczyzn.
Wyglądała, jakby miała
wybuchnąć śmiechem, że jest jedyną kobietą w tej sali, a ma
najważniejszą funkcję. Wiem, że Brooke by się ucieszyła,
wspierając feminizm i całe to gówno.
Koniec końcem, faceci nie
poradziliby sobie bez kobiet. Może myślałem tak tylko przez
Brooke.
- Chciałabym sama zadać ci kilka pytań – zarzuciła pasmem włosów.
- Śmiało, Sędzia Reed – uśmiechnąłem się tak samo, jak do mamy Brooke, mając nadzieję, że zapunktuję.
Zachichotała, jakby była
rozbawiona moim zachowaniem.
- Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?
Pytanie sprawiło, że aż
się wyprostowałem. Gdzie widzę siebie za dziesięć lat? Z Brooke,
oczywiście, ale co będę robić w życiu?
- Dopóki będę z Brooke, to będę szczęśliwy – powiedziałem.
To była prawda, ale
martwiło mnie to. Nie miałem pojęcia, co będę robił. Przedtem
wszystko kręciło się wokół gangu, chciałem tylko być
najsilniejszy, ale teraz nie mogłem pozwolić sobie na żadne
wykroczenia. Pani sędzia przytaknęła.
- Jaką będziesz miał relację z gangiem?
- Przeciętną, podejrzewam. Powiem im, że nie włączam się już w to. - A teraz tego żałuję.
Kobieta wyglądała na
niezainteresowaną, jakby już podjęła decyzję.
- I na koniec, jak się teraz czujesz?
- Przestraszony – było to jedyne słowo, które mnie opisywało.
Dziwnie było przyznać, że
się bałem, byłem Justinem pieprzonym Bieberem.
Wszyscy wyglądali zdziwieni
po mojej odpowiedzi. Rozumiem ich, nawet dla mojego języka to słowo
brzmiało obco. Mogę policzyć na palcach u jednej ręki, ile razy w
życiu byłem przestraszony. Nienawidziłem tych sytuacji, bo nie
miałem nad tym żadnego panowania. Byłem bezsilny.
Przez ostatni rok moje życie
odwróciło się do góry nogami. Od porwania Brooke, sprawienie,
żeby mnie pokochała, przez usłyszenie, że właśnie tak jest, aż
do stracenia jej kilka razy. Nie ma opcji, żeby to się znowu stało.
Zasługiwała na kogoś o
wiele lepszego ode mnie. Powstrzymałem ją przed przeżyciem
własnego życia, ale jakimś pieprzonym cudem zdecydowała, że mnie
potrzebuje. Po dzień dzisiejszy nie wiem, czemu mnie aż tak kocha.
Pewnie, że traktuję ją, jak pieprzoną królową, którą jest,
ale każdy normalny facet by tak robił. Na samą myśl miałem
dreszcze. To kolejny powód, dla którego nie mógłbym myć z dala
od niej. Brooke jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką widziałem i
nie kłamałem, mówiąc, że wygląda tak po mamie.
- Panie Bieber, zapadł wyrok – Reed wyrwała mnie z rozmyśleń. I dzięki Bogu, bo były depresyjne. Dobrze, że Brooke czekała na mnie na zewnątrz.
Oblizałem usta,
przygotowując się na groźną odpowiedź.
- Będzie pan kontynuował zalecaną terapię, ale jest pan wolny on dzisiaj – dźwięk jej młotka rozniósł się po pomieszczeniu i zapanowała cisza.
Nie mogłem myśleć, nie
mogłem się ruszyć. Siedziałem tam z otwartymi oczami.
- Gratulacje – uśmiechnęła się ostatni raz przed opuszczeniem sali.
Lekarze i komisarz mruknęli
pod nosem ciche „jak?”. Szeptali bezradni, ale dla mnie to już
nie miało znaczenia. Wstałem z miejsca, krzycząc:
- Dziękuję.
Podziękowałem też Chief,
który śmiał się, potrząsając głową. Trzymałem ręce, jakbym
się modlił, dziękując Bogu milion razy.
- Jestem kurwa wolny – szepnąłem do siebie, wyglądając, jak chory.
Co ja właściwie tam
robiłem? Wybiegłem z sali. Nikt za mną nie biegł, nikt mnie nie
próbował złapać. Byłem wolny.
Przekraczając próg drzwi,
moje oczy latały we wszystkich kierunkach, ponieważ szukałem
mojego aniołka. Gdy ją jednak znalazłem okazało się, że nie
jest sama. Tyler stał obok niej z tym samym głupim uśmieszkiem na
twarzy, jak gdy dostałem się do szpitala. Jego obecność jednak
niczego nie zmieniła, ponieważ Brooke wskoczyła na mnie i objęła
rękoma jak i nogami. Mocno ją przytuliłem, kręcąc dookoła.
- Jestem wolny, kochanie.
Brooke zaczęła płakać.
Chciałem zrobić to samo ze szczęścia,ale byłem zbyt twardy na
to. Moje usta oszalały na jej punkcie; zachichotała, ale
odwzajemniła buziaka, uśmiechając się. Dużo jednak mnie
kosztowało powstrzymywanie się do niewinnego buziaka, ponieważ jej
mama była gdzieś w tle.
- Tak cię kocham – szepnęła mi do ucha.
Boże, nie było nic
lepszego.
- Kocham cię bardziej,
moja piękna kicia.
- Słodko – Tyler
zaśmiał się z tyłu.
Tyler nie był przeciwko
mnie, ale jego obecność mnie zdziwiła. Nie interesował się mnie
aż do mojego przybycia do szpitalu, więc czemu teraz tu był?
Nagle pojawiła się sędzia
Reed. Chciałem jej podziękować, ale zobaczyłem, jak oplata ręce
wokół Tylera i daje mu całusa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz