sobota, 23 grudnia 2017

Rozdział sześćdziesiąty siódmy

Justin's POV:

  • Co kurwa? - krzyknąłem, oglądając jak Tyler obejmuje jej talię.
Odsunęła się od pocałunku, uśmiechając się w ten sposób, w jaki to zrobiła na spotkaniu rady.
  • Naprawdę myślałeś, że Cię oleję, Bieber? - uśmiechnął się cwaniacko i wtulił sędzię Reed.
Moje oczy powiększyły się. Czy on to cały czas planował?
  • Jak to zrobiłeś? - zapytałem.
Wiedziałem, że Tyler jest mądry, ale kurwa, jak on to zrobił? Brooke wyglądała, jakby znała już odpowiedź. Szeroko się uśmiechała i tuliła do mnie.
  • Cóż, wiedziałem, że dostaniesz szybszą rozprawę – zaśmiał się. - Musiałem tylko poczekać, a potem moja piękna dziewczyna, o tutaj, która jest sędzią, przejęła twoją sprawę. - Wyjaśnił po krótce.
Moje usta otworzył się i zamknęła, jak wyłowiona ryba.
Niemniej jednak rzuciłem się na niego, przytulając mocno. Zaśmiał się na to.
  • Przestań, Bieber. W końcu jesteś moim przyjacielem. Pozwoliłeś mi być w gangu, naprawdę myślałem, że nic bym nie zrobił?
Nie powiedziałem nic poza "dziękuję" i uśmiechnąłem się. Uratował mnie.
  • Zgaduję, że później pogadamy o gangu – kiwnął głową, przypominając mi, że mam Brooke dalej tu była. - Mamy kilka spraw do dokończenia.
  • Co na przykład?
  • Proszę cię – odkaszlnął. - Jakbyś nie korciło cię, żeby odegrać się na tych, przez których siedziałeś.
Nie mogłem sobie nawet przypomnieć, o kim mówił. Było tak wiele osób, którymi bym się zajął.
  • No nie wiem, Tyler. - Dopiero co wydostałem się z kłopotów, nie byłem jeszcze gotowy znowu pozbyć się wolności.
  • To będzie szybkie, jak za dawnych czasów.
Nie pracowaliśmy razem od lat, ale gdy już współpracowaliśmy, to była miazga. Oboje byliśmy w dobrzy w tym, co robiliśmy, jak duchy szukające wrogów.
Oblizałem usta.
  • Dołączę do ciebie – skusiłem się, to była ogromna pokusa.
  • Dobra. Jeszcze raz gratuluję – wysłał mi złowrogi uśmiech, ponieważ byliśmy oboje ogromnymi szczęściarzami, znając tak prestiżową panią sędzię.
  • Dzięki, Tyler i Nicole – uśmiechnąłem się do niej w podziękowaniu za wspólne morały.
Jednak głęboko w sercu wiedziałem, że żaden sędzia o zdrowym rozsądku nie wypuściłby mnie na wolność. Nieważne, czego bym nie powiedział, i tak każdy uważał mnie za oziębłego mordercę, który powoduje mnóstwo problemów.
  • Gratulacje, Justin – mama Brooke pojawiła się przede mną.
Mogłem wyczuć trochę zalu w jej głosie, ale od razu złagodniała, gdy spojrzała na rozpromienioną Brooke.
  • Ja, um, chciałabym was kiedyś zobaczyć u nas – próbowała dać nam szczery uśmiech, ale nie udało jej się.
  • Rozumiem, jakie to dla pani trudne, ale obiecuję, że jestem najlepszą rzeczą dla Brooke i ona dla mnie. Kocham ją bardziej niż siebie i nigdy nie pozwolę, żeby była smutna.
Jej mama musiała zrozumieć, że byliśmy razem idealni. W końcu w swoim towarzystwie stawaliśmy się najlepszą wersją siebie.
  • Powinnam już iść.
Serce stanęło mi, jako że nic mi nie odpowiedziała. Brooke szturchnęła mnie łokciem, mrucząc ciche "nie martw się", a potem chwyciła mamę i odprowadziła ją. Oglądałem je, jak odchodziły.
Świat wyglądał inaczej w oczach wolnego człowieka. Bardziej przejrzyście, trawa wydawała się bardziej zielona, a niebo niebieskie. Słońce świeciło jaśniej, i kroki bardziej zachęcająco, jako że już nie musiałem się stresować państwowymi budynkami.
  • Hej.
Brooke nagle pojawiła się przede mną ze zmieszanym wyrazem twarzy.
  • Wróciłem, kochanie – uśmiechnąłem się do niej, po czym przytuliłem i podniosłem. Przycisnąłem swoje wargi do jej bez większego namysłu, delektując się uczuciem, które będę mógł teraz odczuwać, kiedy zechcę. Po chwili odsunąłem się od niej, mówiąc:
  • Twoja mama potrzebuje więcej przekonania.
Wiedziałam, że chciała, by jej mama zaakceptowała nasz związek i lubiła mnie i dla mnie jako faceta, którego wszyscy nienawidzą, wiedziałem, że będzie to trudne.
  • Przyzwyczai się. Wie, że jestem przy tobie szczęśliwa – ugryzła usta.
  • Prawda? - uśmiechnąłem się cwaniacko, oplatając jej talię i przyciągając do siebie.
Boże, tęskniłem za jej ciałem najbardziej ze wszystkiego, czego mi brakowało. Wiedziałem, że to nie prawda, ale nie chciałem niszczyć jej momentu.
  • Kocham cię – moje dwa ulubione słowa wyślizgnęły się z ust Brooke.
W tym momencie nie musiała mi nawet tego mówić, widziałem to po jej oczach. Patrzyła na mnie jakbym był jej całym światem. Ale nigdy bym jej nie powiedział, by przestała to mówić.
  • Kocham cię o wiele bardziej niż możesz to sobie wyobrazić – pocałowałem ją w policzek.
Może i mnie kochała, ale nigdy nie zrozumie, jak jej pragnąłem. Była moim światełkiem na końcu tunelu.
  • Napiszę znajomym, że jesteś wolny.
  • Nie obchodzi mnie nikt poza tobą – wywinąłem oczami. Gdyby tylko wiedziała, że wszyscy już wiedzą. Nic nie zniszczy tego dnia.
Wyrwałem swój telefon z jej dłoni, po czym wysłałem smsa do Andy, jednego z moich starych szaferów, żeby podrzucił jeden z moich samochodów. Zerknąłem na Brooke, która gapiła się na mnie.
  • Wyglądasz tak seksownie dzisiaj, kochanie. Specjalnie to zrobiłaś? - szepnąłem jej do ucha i pocałowałem jej delikatną skórę.
  • Justin – jęknęła cicho. Moją uwagę odwróciło czarne Lamborghini, które pojawiło się za oknem.
  • Gotowa na najlepszą noc w swoim życiu? - przynajmniej miałem nadzieję, że taka będzie.
Z rękoma przyczepionymi do mojej białek koszulki gorączkowo przytaknęła. Brooke ani razu nie odwróciła ode mnie uwagi i nie narzekałem na to. Czułam, że nie mogła uwierzyć, w to co widzi, że stoimy sobie na wolności bez żadnego fałszywego alibi.
  • Kicia, chodź – pospieszyłem ją, by mnie puściła i żebyśmy mogli opuścić budynek i zacząć nasz wieczór. - Nigdzie się nie wyberam. Obiecuję, że nigdy cię nie opuszczę. Możesz mnie puścić.
Widocznie moje słowa nic dla niej nie znaczyły, bo jedynie zacieśniła uchwyt.
  • Zgaduję, że straciłem cały autorytet, huh? - przedrzeźniałem się, po czym schyliłem i wziąłem na ręce. - Takie z ciebie dziecko – pocałowałem ją, zanim poszliśmy do Andy'iego.
Podziękowałem mu za otwarcie drzwi, po czym wpakowałem się z Brooke do samochodu.
  • Gdzie jedziemy? - w końcu przemówiła.
  • Mam dla ciebie niespodziankę, kochanie – szepnąłem, podążając drogą, którą zapamiętałem. Budynek ku mojego zdziwieniu znajdował się niedaleko od miasta. Na szczęście Brooke była skulona w moją klatkę piersiową, więc nie miała pojęcia, gdzie jechaliśmy. Zaufanie emanowało z naszego związku, zwłaszcza ze strony Brooke. Mogłem zawiązać jej oczy i wpakować ją do bagażnika, a i tak nie uznałaby tego za dziwne. Nigdy przy mnie się nie mrtwi i tak powinno być. Oczywiście ja też jej ufałem. Znam ją i wiem, że umiałaby dla mnie zabić (mimo że nie przyzna się do tego).
Mogłem już zobaczyć Shauna na podeście machającego jak nienormalny, jakby nie można było dostrzeć jego studziewięćdziesięcometrowej postury.
  • O mój Boże – krzyknęła. Gdy tylko się zatrzymałem, wybiegła z samochodu. - Jest tu Kiera?! - krzyknęła.
Shaun pokazał mi kciuka w górę na znak, że nasz plan się powiódł.
  • Tak, jest w Starbucksie, chodź. - Próbował złapać ją z nadgarstek, ale nie dała się. Spojrzała jednak na mnie z przerażonymi oczami. Od razu stałem się ostrożniejszy i podszedłem do niej.
  • Kochanie, co jest nie tak? - chwyciłem jej twarz dłońmi, ponieważ to ją uspokajajało.
  • A t-ty idziesz?
  • Kicia, proszę. Nic mi się nie stanie. Idź zobaczyć swoja siostrę. - Czułem się okropnie, mówiąc to, ale panikowałem też, że interweniuje w nasz plan. Starałem się wydawać na najłagodniejszego, jak mogłem. Na szczęście zadziałało.
  • Okej – przytaknęła.
Obserowawałem, jak idzie z Shaunem w stronę małej kawiarni. Gdy zniknęła mi z oczu, od razu pospieszyłem się i poszedłem w inną stronę.
  • Justin! - krzyknął Conrad w podekscytowaniu.
Uśmiechnąłem się i objąłem go. Dave, Kat, Zayn, Harry (byłem zmuszony do zaproszenia ich), Brandon i Jamie wszyscy na mnie czekali w środku i kończyli przystrajać sklep.
  • To wygląda super – prawie się zaksztusiłem, czując gulę w gardle.
    Imię Brooke było napisane literami z diamentów, a jej wszystkie ulubione albumy stały na półkach. Ściany pokryte były mnóstwem naszych wspólnych zdjęć, znalazły się też artykuły o nas. Popsikałem pomieszczenie zarówno moimi perfumami jak i jej, przez co zapach tworzył, cóż – nas.
  • Myślisz, że powie tak? - śmiał się Dave, wsadzając ulubione kwiaty Brooke do wazonów.
Założyłem elegancką białą koszulę na tshirt, czarny krawat i garnitur. Następnie upewniłem się, że wyglądam dobrze w kamerze telefonu.
  • Oczywiście, że tak! - wtrąciła się Kat.
Nagle mój telefon zaczął wibrować. To Shaun pisał mi, że idą.
  • Wszyscy mają się zamknąć! Conrad, zgaś te gówniane światła.
Czułem, że stałem tam rok, zanim otworzyły się drzwi.
  • Justin? - jej uroczy głos zawołał moje imię.
  • Brooke, jak się teraz czujesz? - pierwszy zajął ją Dave. Powiększyły jej się oczy w zdziwieniu.
  • Umm, dobrze?
Następnie Brandon i Jamie:
  • A co by polepszyło ten moment?
  • Justin? - zaśmiałą się.
  • W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo go kochasz? - wyskoczył Conrad, co wyglądało komicznie i prawie wybuchłęm śmiechem.
  • Dziesięć - jej oczy błyszczały.
Nagle zapaliły się światła, a ja pojawiłem się z tyłu. Nie wyjmowałem trzęsących się rąk z kieszeni, trzymając małe, czarne pudełeczko. Gdy tylko mnie zobaczyła, widziałem w jej oczach, że chciała do mnie po prostu podbiec.
  • Brooke, moja kicia – mruknąłem, zapominając o wszystkich obecnych osobach w tej sali. - Przepraszam, jeśli się pospieszyłem, ale nie mogłem więcej czekać. W momencie gdy cię zobaczyłem, chciałem się z tobą ożenić. Wniosłaś do mojego życia radość, której nigdy wcześniej nie czułem. Tak naprawdę nie chciałaś mnie, a ja kochałem cię każdą cząstką mojego ciała. Było w tobie coś czego nie widziałem w żadnej innej osobie. Byłem chujem, cholera, nadal nim jestem ale sprawiłem, że się we mnie zakochałaś. Dlatego wiem, że jesteśmy sobie pisani. Mimo wszystkich rzeczy, które musiałaś przeze mnie doświadczyć, nadal mnie kochasz. Sprawiłaś, że moje życie ma sens. Mój świat jest twoim, a twój jest moim. Nigdy cię nie zostawię, kochanie i mam nadzieję, że ty też nigdy tego nie zrobisz.
Uklęknąłem na jedno kolano co sprawiło, że w jej oczach pojawiły się łzy. – Chcę tylko ciebie do końca moich dni. Brooke, wyjdziesz za mnie?
Zaczęła szlochać i przybiegła do mnie. Szybko wstałem , żeby złapać ją w moje ramiona. Uniosłem ją i zacząłem się kręcić w zupełnym szczęściu.
- Zgaduję, że to znaczy „tak”! – ktoś zawołał, ale nawet nie byłem w stanie powiedzieć kto. Całe pomieszczenie wypełniły oklaski, ale nie zwracałem na nie uwagi. Jedyne co słyszałem była Brooke zanosząca się płaczem.
- Tak, milion razy tak – wyszeptała mi do ucha.
- Tak bardzo cię kocham – wymamrotałem i odstawiłem ją na podłogę. Wyjąłem pierścionek z pudełeczka i nałożyłem go na jej serdecznego palca w lewej dłoni. Był piękny i bardzo dobrze na niej wyglądał.
- Też cię kocham, Justin – przycisnęła usta do moich bez zastanowienia, a ja nie mogłem się nie uśmiechnąć. Pocałowałem ją kilka razy i przejechałem palcami przez jej miękkie włosy.
Gdy tylko się od siebie odsunęliśmy, wszyscy do nas podeszli i zaczęli nam gratulować, obsypywać pocałunkami i uściskami. Kat, Jamie i Kiera płakały i rozpływały się na widok pierścionka.
- Gratulacje, stary – Dave klepnął mnie w ramię. – Jestem z ciebie dumy.
Posłałem mu promienny uśmiech, - dzięki, stary. – Uścisnęliśmy się i zaraz Conrad zajął jego miejsce.
Koleś popadł w histerię, wyrzucał z siebie słowa, które zupełnie nie miały sensu. Żeby go uciszyć, przytuliłem go i wymamrotałem podziękowania, mimo że nie mam pojęcia co mówił. Odprowadziłem go wzrokiem do Brooke. Wciąż nie ochłonął.
Podczas gdy Brooke była nadal przez wszystkich okupowana, przechadzałem się po pomieszczeniu dziękując wszystkim ostatni raz, przed naszym wyjściem. To nie była ostatnia rzecz jaką dla niej zaplanowałem.
- Justin? – słyszałem jej głos. Szukała mnie. Natychmiast ruszyłem w jej kierunku, kiedy moja twarz była już w zasięgu jej wzroku, widocznie się zrelaksowała. Była bardzo płochliwa.
- Jestem tutaj, kochanie – powiedziałem gdy byłem obok niej i pogłaskałem ją po plecach. – Jesteś gotowa na następną niespodziankę?
- Kolejną? – zaciekawiła się podekscytowana.
Wyszczerzyłem się widząc ją taką.
Podziękowaliśmy wszystkim po raz milionowy zanim wyszliśmy. Brooke ściskała moją dłoń z taką siłą, że myślałem, że ją złamie. – Kotku, - zwróciłem jej uwagę. Spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczami na co się rozpłynąłem. – Wychodzi na to, że jesteś dzisiaj moją małą dziewczynką. – powiedziałem i uniosłem ją kolejny raz.
Wślizgnąłem się do auta z Brooke na moich kolanach. Było jedno miejsce w które chciałem ją zabrać zanim pojedziemy do domu. Czyli zanim kolejny raz posiądę jej ciało. Poczułem, że robi mi się ciasno w spodniach na myśl o tym, więc szybko opuściłem szybę i zacząłem wdychać świeże powietrze starając się nie myśleć o zupełnie nagim ciele Brooke.
Druga niespodzianka nie była niczym specjalnym. Spotkaliśmy się wszyscy w ulubionej restauracji Brooke na kilka drinków. Chciałem ją zabrać gdzieś daleko stąd, ale szeryf mi poradził, żebym został w mieście przez kilka tygodni zanim będę chciał opuścić kraj.
Wyłączyłem silnik wciąż trzymając Brooke blisko siebie. Nie narzekałem, wiedziałem, że lubiła być blisko mnie. W końcu byliśmy oficjalnie połączeni przez pierścionek widniejący na jej palcu.
Pojechałem dłuższą drogą, żeby wszyscy którzy byli w restauracji zdążyli przed nami. Paru starych przyjaciół Brooke ( których znalazła Kiera) też tu było.
„Gratulacje!” było najpopularniejszym słowem wieczoru i zauważyłem, że Brooke rozluźniła się trochę i zaczęła się ode mnie dystansować. Jednak nie spuszczę jej z oczu.
Brooke rozmawiała ze swoimi starymi przyjaciółmi, jednak najlepiej czuła się przy Christine i Jonem. Z tego co pamiętam były jej współlokatorkami. Christine była zasmucona tym, ze Brooke nie wróci do ich mieszkania, ale ucieszyła się, że nadal będzie kontynuowała szkołę. Pozwoliłem Brooke nadal się uczyć, cholera, nie jestem w stanie jej niczego odmówić.
- Więc, lubisz koszykówkę? – Jon spytał i podrapał się po karku. To było oczywiste, że czuł się prze mnie niekomfortowo i nie wiedział za bardzo co powiedzieć.
- Tak, myślałem właśnie o kupieniu drużyny. – powiedziałem mu. To była prawda, mój księgowy powiedział mi, że czas żebym inwestował w coś pieniądze jeśli nie chcę zostać z niczym.
- Serio? Powinieneś kupić Cavs.
- Myślałem, o drużynie nad którą trzeba popracować – zaśmiałem się. Ostatnie czego potrzebowałem był stres, że zrujnuje jedną z najlepszych drużyn w lidze.
Rozmawialiśmy o koszykówce przez kilka kolejnych minut dopóki Brooke nie owinęła swoich ramion wokół mnie. – Kochanie, jestem zmęczona – powiedziała.
- Ah te czułe przezwiska, używasz ich gdy tylko czegoś chcesz – uśmiechnąłem się pod nosem i odwróciłem się na krześle w jej stronę. – Pożegnałaś się ze swoimi przyjaciółmi, kotku?
Przytaknęła i oparła się o moje ramię. Pożegnałem się z Jonem i odsunąłem ją lekko od siebie. – Dasz radę wyjść o własnych siłach, mała? – trochę jej dokuczałem.
Przewróciła na mnie oczami i przygryzła wargę. – No dobra, dam radę. – odsunęła się ode mnie, ale szybko wkroczyłem do akcji i uniosłem ją.
- Nieważne. Lubię mieć cię w swoich ramionach – wymruczałem i złożyłem na jej policzku kilka pocałunków. Zachichotała i połączyła nasze usta w pocałunku. – Nie mogę się doczekać aż znajdziesz się w moim łóżku. – wymruczałem i przygryzłem jej dolną wargę. Próbowała to ukryć, ale usłyszałem jej cichy jęk.
To było dla mnie wystarczające. Nie pożegnałem się z nikim i wyszedłem pospiesznie w baru. Brooke się śmiała gdy biegłem do naszego samochodu.
Jechałem szybko opustoszałą drogą, gdy Brooke poświęcała mnóstwo uwagi mojej szyi. Jej biodra co jakiś czas spotykały się z moimi. Warknąłem ściskając jeden z jej pośladków, gdy drugą ręką wziąłem ostry zakręt w naszą ulicę.
- Mam nadzieje, że jesteś gotowa, kotku – warknąłem gdy znaleźliśmy się na naszym podjeździe. – Bo mam zamiar posiąść każdy milimetr ciebie.

Rozdział sześćdziesiąty szósty

Justin’s POV
Siedziałem na małym plastikowym krześle naprzeciwko pięciu osób, które miały zadecydować o tym, jak będzie wyglądać kolejny rok mojego życia. Zimny pot oblewał moje ciało.
Pierwszy raz w moim życiu byłem naprawdę przerażony. Zazwyczaj to ja byłem osobą, której wszyscy się bali, jednak siedząc przed dyrektorem ośrodka, komendantem policji, dwoma lekarzami i ordynatorem szpitala, czułem się przytłoczony.
- Więc, panie Bieber, może pan zacząć mówić – powiedział dyrektor, posyłając mi mały uśmiech. Był jedyną osobą tutaj, którą dobrze znałem i przypuszczam, że chciał mnie tym podnieść na duchu.
Podniosłem się z krzesła i głośno przełknąłem ślinę. – Cześć, umm, jestem Justin Bieber – posłałem w ich stronę czarujący uśmiech.- Jestem tutaj by prosić o przebaczenie i to żebyście pozwolili mi wyjść na wolność.
Komendant policji potrząsnął głową i zapisał coś w swoim notesie. Cholera! Powiedziałem coś nie tak czy on po prostu jest dupkiem?
- Wiem, że w przeszłości popełniłem błędy. Wiele błędów i biorę za nie pełną odpowiedzialność. Od dzieciństwa znałem tylko jeden sposób na przetrwanie, nie wiedziałem, że można żyć inaczej. Mój ojciec nigdy nie poświęcił czasu na to by nauczyć mnie odróżniać dobro od zła, ani tego jak być normalnym człowiekiem. Zostałem kryminalistą: zabijałem dla zabawy, brałem narkotyki, sprzedawałem je. Robiłem każdą złą rzecz, o której możecie tylko pomyśleć – przedstawiłem im to, jak tak naprawdę wyglądało moje życie. Wszyscy odłożyli swoje długopisy i skierowali na mnie całą swoją uwagę. To chyba dobry znak.
Kontynuowałem. – Musiałem radzić sobie sam. Stałem się bezwartościowym kryminalistą, który dla pieniędzy zrobiłby wszystko. Życie gangu mnie wciągnęło. Coraz bardziej podobało mi się to, co robiliśmy i wtedy odkryłem swoją sadystyczną stronę. – Nie było sensu kłamać na temat mojej choroby, wiedzieli o wszystkim.
- Uwielbiałem poczucie władzy. Dorastałem w biedzie, więc kiedy na moim koncie bankowym zaczęły pojawiać się miliony, straciłem kontrolę. Cały czas byłem wściekły. Na każdym kroku szukałem zaczepki. Próbowałem nad tym zapanować, ale ludzie wokół mnie zaczęli zdawać sobie sprawę z tego, że jestem bipolarny.
Spuściłem wzrok na biurko. Ich spojrzenia były dla mnie zbyt intensywne. – I wtedy, umm, poznałem pewną dziewczynę – czułem się zażenowany, pokazując im swoją wrażliwą stronę. Stworzyłem to całe kłamstwo kiedy byłem młodszy z nadzieją, że kiedy w końcu spotkam swoją wymarzoną dziewczynę, to pomoże jej się we mnie zakochać. Jestem pewien, że znacie określenie claim – odkaszlnąłem.
- Nie mylisz się – powiedział policjant. – Przerażało ono wszystkie mieszkanki Nowego Yorku – dorzucił. Miałem ochotę uderzyć jego głową w twardą powierzchnię biurka. Zapomnijcie, że to powiedziałem.
- W każdym razie – kontynuowałem, pomimo komentarza komendanta. – Znalazłem dziewczynę, Brooke Santilli, jak zresztą wiecie. Była moją claim. – Wszyscy zaczęli wymieniać ze sobą spojrzenia, gdy tylko wspomniałem o Brooke. – Z miejsca ją pokochałem, a mimo to byłem dla niej okropny – w mojej głowie pojawiły się wspomnienia z początków naszego związku. – Znęcałem się nad nią jak jakiś psychol, jednak każdy spędzony z nią dzień sprawiał, że się zmieniałem – wszyscy byli w szoku, gdy wspomniałem o znęcaniu się nad nią. Nie byłem brutalny, ale uderzyłem ją i wspomnienie tego zostanie ze mną na zawsze.
- Możecie jej spytać – próbowałem jakoś z tego wybrnąć. – Zaczęła się we mnie zakochiwać, a ja zacząłem się dla niej zmieniać. Nie zabiłem nikogo odkąd ją spotkałem bo bałem się, że to ją ode mnie odsunie. Oddaliłem się od mojego gangu bo chciałem spędzać czas tylko z nią. Była moim aniołem. Uratowała mnie przed piekłem, które powoli mnie pochłaniało.
- Nie oczekuję, że wszyscy mi wybaczą. Byłem okropną osobą, ale proszę o wasze przebaczenie. Brooke pomaga mi nad sobą panować. Rzadko miewam sadystyczne myśli, coraz rzadziej doświadczam wahań nastrojów bo jedyne co czuję przy Brooke to miłość. Opanowałem też swój gniew. Już nigdy nie będziecie musieli powiązywać mnie z żadnym przestępstwem – powiedziałem pewny tego co mówię i popatrzyłem na nich.
Wymienili między sobą znaczące spojrzenia i ponownie spojrzeli na mnie. – Dziękujemy panie Bieber.
- Proszę, mówcie mi Justin – wyszczerzyłem się, próbując być możliwie najmilszym.
Dyrektor ośrodka parsknął pod nosem. Nigdy nie widział mnie od tej strony. Po chwili ciszę przerwał ordynator. – Możemy zadać ci jeszcze kilka pytań?
- Nie ma sprawy.
- Kiedy ostatnio myślałeś o zabiciu kogoś?
Przed chwilą. Przez tego wkurwiającego policjanta.
Umm – udałem, że o tym myślę, tak jakby to było bardzo dawno temu. – Prawdopodobnie rok temu, kiedy ktoś zranił Brooke – wróciłem myślami do momentu, w którym Blake położył na niej swoje brudne łapska. Byłem bliski zabicia go w tamtej chwili. Przytaknął, zapisując coś.
I co cię przed tym powstrzymało?
- Brooke tam była, a ja już zdążyłem dosyć mocno go poturbować. Nie chciałem, żeby bała się mnie jeszcze bardziej – wymamrotałem, próbując pokazać, że jestem w stanie się powstrzymać.
- Czy Brooke nadal się ciebie boi? - wtrącił się kolejny lekarz.
Szczerą odpowiedzią byłoby tak. Wątpię, żeby kiedykolwiek przestała. Kocha mnie, to oczywiste, ale gdzieś z tyłu jej głowy na pewno pojawia się myśl: to wciąż Justin Bieber.
Nie, nie boi się mnie – wpatrywał się we mnie jeszcze przez chwilę, aż w końcu przytaknął.
Kolejną osobą, która miała do mnie pytanie był komendant.
Co stanie się z twoim gangiem jeśli odejdziesz? Jeśli w ogóle to zrobisz – parsknął i całą siłą woli powstrzymałem się od przewrócenia oczami na słowa tego gnojka.
Nigdy nie miałem zamiaru w pełni zrezygnować. Przestanę brać czynny udział w misjach i nie będę wystawiać się na niebezpieczeństwo, ale oni wciąż potrzebowali mnie jako lidera. To wszystko rozpadłoby się beze mnie w mgnieniu oka. – Nie mam pojęcia.
Przytaknął, a głos zabrał dyrektor ośrodka. – Jak oceniasz swój wcześniejszy pobyt w placówce?
Wzruszyłem ramionami. – Nie było tak źle. Terapia naprawdę pomogła mi…
- Czy będziesz kontynuował leczenie po tym jak wyjdziesz? – jeden z doktorów przerwał mi i robiłem wszystko żeby nie pokazać jak bardzo mnie tym zirytował.
- Brooke chce żebym zapisał się na zajęcia z panowania nad gniewem – powiedziałem.
- A ty zrobisz dla niej wszystko, prawda?- ordynator szpitala zaśmiał się krótko, a ja nie miałem pojęcia czy to był dobry czy zły śmiech. Po prostu przytaknąłem.
Policjant przez jakiś czas się nie odzywał aż w końcu ponownie zabrał głos. – Dlaczego kochasz tę dziewczynę?
To pytanie mnie zaskoczyło. To nie było pytanie w stylu pierdol się, nigdy stąd nie wyjdziesz, naprawdę chciał to wiedzieć. To tak jakby szczerze tego nie rozumiał.
- Jest aniołem. Kiedy spotykasz tę jedyną to po prostu wiesz. Zrobisz dla niej wszystko, nie patrząc na nic. Sprawia, że jestem lepszym człowiekiem, człowiekiem, którym lubię być. Uwielbiam to, że zwraca mi uwagę kiedy mówię coś niemiłego. Uwielbiam to jak cała jej twarz promienieje i lekko uchyla swoje usta za każdym razem gdy zauważa coś zabawnego. Kocham to, że każdy, nawet najlżejszy, dotyk jej dłoni pomaga mi zapanować nad moją wściekłością – otworzyłem się przed nimi. Nie obchodziło mnie jak głupio brzmiałem, ani to, że podzieliłem się z nimi tyloma prywatnymi informacjami na mój temat. – Uwielbiam sposób w jaki na mnie patrzy, tak jakbym był jej rycerzem w lśniącej zbroi. Uwielbiam to jak nawet najmniej straszne rzeczy sprawiają, że się boi. Kocham to, że pomaga mi zapomnieć o wszystkich popieprzonych rzeczach, które dzieją się w moim życiu.
- Kocham to, że mnie zmieniła – zakończyłem, odchrząkując niezręcznie. Właśnie podzieliłem się z nimi moimi najskrytszymi myślami. Oddychałem ciężko, obserwując to jak wymieniają między sobą spojrzenia. Na twarzy dyrektora widniał promienny uśmiech.
- Dziękujemy, panie Bieber – zakończył doktor i wskazał na drzwi. Przytaknąłem i wyszedłem z pokoju. Gdy tylko znalazłem się na zewnątrz, oparłem się plecami o ścianę i odetchnąłem z ulgą.
Miałem nadzieję, że mi uwierzyli.
Brooke’s POV
Moja mama kręciła głową z niedowierzaniem. – Ja po prostu tego nie rozumiem, Brooklyn.
Wzdrygnęłam się na dźwięk tego imienia. Nikt mnie tak nie nazywał. Moi rodzice używali tego tylko wtedy gdy byli na mnie bardzo wkurzeni, mimo że na moim akcie urodzenia widnieje imię Brooke.
- Nie liczę na to, że zrozumiesz – odszczeknęłam. To oczywiste, że nigdy tego nie zrozumieją. – Chcę tylko żebyście dali mu szansę.
- On zniszczył twoje życie! – podniosła na mnie głos, podkreślając tym jak bardzo była na mnie zła.
Nawet nie próbowałam przeprowadzić tej rozmowy z moim tatą. Nie lubił rozmawiać o uczuciach. Gdy Justin opuścił szpital, moi rodzice natychmiast się ze mną skontaktowali. Za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć jak i dlaczego zakaz zbliżania został złamany. Próbowałam wyjaśnić całą tą sytuację przez telefon, ale moja matka nalegała żebyśmy porozmawiali o tym twarzą w twarz.
Jak do tej pory nie była zbyt otwarta na moje argumenty i ciągle powtarzała, że powinnam zgłosić się po pomoc, której potrzebowałam. Powiedziałam jej, że nie potrzebują żadnej pomocy, że powinna po prostu dać Justinowi szansę. Powiedzenie twojej matce żeby dała szansę twojemu porywaczowi, nigdy nie będzie łatwe.
- Proszę, mamo. Po prostu daj mu szansę. Zmienił się – wyszeptałam, spoglądając na białoszarą marmurową posadzkę w kuchni.
Zbliżyła się do mnie i położyła dłoń na moim ramieniu. – Brooke, kochanie. On jest mordercą.
- Wiedziałam, że nie powinnam tu przyjeżdżać – wymamrotałam, wstając ze stołka. – Masz rację, nigdy tego nie zrozumiesz – zobaczyłam w jej oczach, że moje słowa naprawdę ją zraniły i czułam się okropnie przez to, że byłam tak okropna dla kobiety, która zawsze chciała dla mnie najlepiej. – Kocham cię mamo, ale kocham też Justina.
Wzdrygnęła się, kiedy powiedziałam, że kocham Justina. – Ale jak?
- Kocham to jak mnie traktuje, mamo. Zawsze stawia mnie na pierwszym miejscu. Nigdy nie zrobiłby niczego, co mogłoby mnie skrzywdzić – zdarzyło mu się zranić mnie w przeszłości, ale to był stary Justin. Już nigdy więcej mnie nie skrzywdzi.
Potrząsnęła głową, a po jej policzkach zaczęły spływać łzy. – Czy przypadkiem nie rozpatrują dzisiaj jego sprawy?
- Tak. Nie mogłam go zobaczyć, odkąd wypuścili go ze szpitala. – Justin był odesłany do psychiatryka i musiał zostać tam dopóki nie zapadnie decyzja w sprawie wypuszczenia go. Nie widziałam go od dwóch tygodni i piekielnie za nim tęskniłam.
Mama spuściła wzrok. – Chcę się z nim zobaczyć. Zabierz mnie tam.
Kompletnie się tego nie spodziewałam. – Co?
Ale ona nie odpowiedziała. Już po chwili stała przy drzwiach z kluczykami w dłoni i była gotowa do wyjścia. Szybko zeskoczyłam z krzesła i poszłam za nią do samochodu. – Mamo, jesteś pewna?
Przytaknęła, przekręcając kluczyk w stacyjce. Wrzuciła bieg i wyjechała z podjazdu. Na szczęście miejsce, w którym Justin miał to spotkanie nie było zbyt daleko od domu moich rodziców. Mimo to droga okropnie mi się dłużyła, bo mama w jej trakcie nie wypowiedziała do mnie ani jednego słowa.
Czułam jak cała się trzęsę, gdy wrzucałam wszystkie moje rzeczy do małego szarego pudełka żeby przejść przez ochronę. Strażnik nawet na mnie nie spojrzał, gdy bez żadnego problemu przeszłam przez wykrywacz metalu. Moja mama zrobiła to zaraz po mnie.
Minęłyśmy zakręt, a przed nami pojawiły się trzy korytarze. W jednym z nich zauważyłam Justina. Siedział na podłodze i plecami opierał się o ścianę. Nie wyglądał zbyt dobrze. Ten widok złamał mi serce.
Biegiem ruszyłam w jego stronę, a on na dźwięk moich kroków podniósł głowę. Na jego twarzy pojawiło się zaskoczenie. Natychmiast wstał z podłogi i rozchylił ramiona w oczekiwaniu.
- Co ty tu robisz? – zapytał z twarzą przyciśniętą do moich włosów, gdy tylko się w niego wtuliłam. Przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej tak mocno, że myślałam, że mnie zgniecie, ale nie przeszkadzało mi to.
Spojrzałam za siebie, prawie zapominając o mojej mamie. Wpatrywała się w nas, albo raczej w Justina. On jednak zupełnie nie zdawał sobie sprawy z jej obecności i zaczął dokładnie przyglądać się mojej twarzy. – Masz jeszcze większe wory pod oczami – powiedział jakby był moim rodzicem. – Powinnaś odpocząć, kochanie.
- Justin – jęknęłam zawstydzona, wskazując palcem w kierunku mojej mamy.
- Wiesz, że ma rację – powiedziała moja mama, dołączając do Justina. Jak mogłam odpoczywać? Byłam zestresowana tym głupim spotkaniem i zastanawianiem się nad tym, co stanie się teraz z Justinem.
Justin był w jeszcze większym szoku gdy zobaczył moją mamę. Wpatrywał się z nią jakby była jakąś nadprzyrodzoną istotą. Posłałam mu spojrzenie mówiące przestań się tak dziwnie zachowywać na co szybko się ogarnął. – Pani Santilli, jestem Justin. Justin Bieber – wyciągnął dłoń w stronę mojej mamy.
Przyglądała mu się przez dłuższą chwilę, po czym sama się przedstawiła. – Maggie, mama Brooke.
- Już wiem po kim Brooke jest taka piękna – posłał w jej stronę swój sławny uśmiech. Był taki czarujący.
Moja mama zarumieniła się na jego słowa i zaśmiała się. – Zupełnie inaczej sobie ciebie wyobrażałam, Justin.
Objął mnie ramieniem w pasie i przyciągnął do siebie. – Tęskniłem za tobą – wymamrotał słodko, tak cicho, że moja mama mogła tego nie słyszeć.
Uśmiechnęłam się do niego, ale czułam się zbyt niezręcznie żeby mówić jak bardzo go kocham i jak bardzo za nim tęskniłam przy mojej mamie.
Mama odezwała się ponownie. – Jak poszło spotkanie? – spytała go tak jakby miała nadzieję, że powie beznadziejnie. Zamkną mnie na zawsze.
Justin wzruszył ramionami. – Nie jestem pewien, nie powiedzieli ani że mnie kochają, ani że nienawidzą.
- Brooke opowiadała mi o tobie cały dzień. Próbowałam zrozumieć ten wasz cały związek – powiedziała, a na ustach Justina pojawił się uśmiech.
- Cały dzień? – zachichotał, ale po chwili spoważniał. – Chciałbym panią poznać, pani Santilli. Chciałbym też żeby zaakceptowała pani nasz związek – kolejny raz uśmiechnął się do niej czarująco.
Odpowiedź mojej mamy przerwał dyrektor ośrodka, z którym rozmawiałam dwa tygodnie temu. Wychylił się zza drzwi – Justin, możesz już wchodzić.
Odchrząknął. Udawał niewzruszonego, ale ja go przejrzałam. Był przerażony, naprawdę przerażony. Nie dziwiłam mu się. Moje serce biło coraz szybciej. Wyobrażałam sobie najgorsze możliwe zakończenia. Mężczyzna, który nadal stał w uchylonych drzwiach posłał mi miły uśmiech. – Sędzina już tu jest. To ona wyda werdykt.
- Ale ja z nią nie rozmawiałem – Justin zmarszczył brwi zagubiony.
- Przedstawiliśmy jej wszystkie nasze argumenty, wyjaśniliśmy sytuację i podzieliliśmy się z nią naszymi opiniami, a ona podjęła ostateczną decyzję – wyjaśnił, zapraszając Justina z powrotem do pokoju.



Już czułem, jak kałuża śliny powstaje w moich ustach, ale szybko ją połknęłam. Oplotłam ręce wokół Justina, chowając twarz za jego szyją.
- Hej, hej, nie zachowuj się, jakby to był ostatni raz, jak się widzimy – przedrzeźniał się, próbując ukryć nerwowość, jednocześnie mnie tym pocieszając. Boże, był niesamowity. Przycisnął szybko, ale znacznie usta do moich warg, zanim zniknął w pokoju.
Siedziałam z mamą na zewnątrz pokoju na ławce. W końcu odważyła się coś powiedzieć:
  • Wydawał się... miły.
  • Bo jest – uśmiechnęłam się.
  • Nakrzyczał na ciebie, jak ja – potrząsnęła głową z lekkim uśmiechem na twarzy. - Może od teraz będziesz chociaż spała.
  • Pokochasz go – uśmiechnęłam się, a ona odwróciła się, ale widziałam, że powoli przekonuje się do Justina.
Moja stopa stukała w kółko w podłogę, gdy czekałam, aż Justin wyjdzie. Nie miałam pojęcia, ile to może zająć i jaki będzie tego rezultat. Twarz, którą nagle zobaczyłam, wzbudziła we mnie jeszcze więcej podejrzeń.

Justin's POV:

  • Nie martw się, myślę, że wszyscy są po twojej stronie – powiedział CHIEF. Odkaszlnąłem.
  • Nie pieprzony komisarz.
  • Ledwie się odezwał, wszyscy mogą potwierdzić, że bardzo się zmieniłeś – wysłał mi uśmiech i szybko wycofał się do grupy, zanim mogłem mu podziękować.
    Byłem za niego wdzięczny, był dla mnie niepotrzebnie miły, pomimo tego że nic dla niego nigdy nie zrobiłem. Zgaduję, że jestem po prostu lubianą osobą (sarkazm).
Przeciętnie ładna kobieta – może powinienem powiedzieć dziewczyna – weszła do pokoju w długiej czarnej sukni. Była oczywiście sędzią, ale co mnie zdziwiło to to, że wysłała mi ogromny uśmiech przed zajęciem swojego miejsca. Czemu miałaby to zrobić? Znałem ją?
  • Panie Bieber, oto sędzia Nicole Reed, wyda werdykt w twojej sprawie – kolejny raz to zrobiła, gdy dyrektor szpitala wyjaśniał.
Moje ręce zaczęły się pocić, w gardle pojawiła się gula i słyszałem dzwony w uszach. Nigdy wcześniej nie czułem takiego zdenerwowania, jak w tym momencie. Nie mogę zostać odesłanym do szpitala. Gardziłem tym miejscem każdą cząstką mojego ciała. Nawet po rozwiązaniu problemów z dr. McNeil'em (szanuję go, przeprosiłem i wszystkie te gówna), który wie, jakie okropne rzeczy by mnie tam czekały. I nawet nie zaczynajmy mówić o opuszczaniu Brooke.
Mówiąc o Brooke, nie mogę uwierzyć, że przyszła tu ze swoją mamą. Nie dość, że wyglądałem, jak gówno (podczas gdy Brooke wyglądała jak księżniczka), to jeszcze nie był to najlepszy czas. Czekałem tu właściwie aż rozstrzygnie się moja przyszłość. Nie wydaje mi się, żeby jej mama mnie nie lubiła, ponieważ mogę pokazać swój wdzięk, kiedy chcę, ale miałem po prostu nadzieję, że da mi szansę.
  • Panie Bieber – jeden z lekarzy przerwał moje myśli. Mrugnąłem i uniosłem brwi nieświadomy, że wszyscy o czymś gadali. - mówiliśmy o tym, że wszyscy złożyli profesjonalne opinie.
Chciałem zakpić. Profesjonalne opinie? To, co chcieli mi powiedzieć to, to że lekarze powiedzieli, że jestem psychiczny, policja, że jestem kryminalistą, a dyrektor szpitala, że nie powinienem być wypuszczony przed wyrokiem. A Chief? Jak mogli go uważać za profesjonalnego. Tak zgadywałem przynajmniej. Pomimo tego że czułem się fatalnie, nikt się nade mną nie użalał. Wyglądali na... zdenerwowanych. Jakby nikt z nich nie wiedział, co się stanie.
  • Panie Bieber – echo głosu pani sędzia rozbiegł się po całym pomieszczeniu. Miał donośny głos. Kurwa, chciałbym dostać jakiegoś luzera, który by się jąkał i ledwie znał różnicę pomiędzy morderstwem a zabójstwem. (Hej, kryminaliści mogą być mądrzy) – prześledziłam wszystkie informacje od pięciu mężczyzn.
Wyglądała, jakby miała wybuchnąć śmiechem, że jest jedyną kobietą w tej sali, a ma najważniejszą funkcję. Wiem, że Brooke by się ucieszyła, wspierając feminizm i całe to gówno.
Koniec końcem, faceci nie poradziliby sobie bez kobiet. Może myślałem tak tylko przez Brooke.
  • Chciałabym sama zadać ci kilka pytań – zarzuciła pasmem włosów.
  • Śmiało, Sędzia Reed – uśmiechnąłem się tak samo, jak do mamy Brooke, mając nadzieję, że zapunktuję.
Zachichotała, jakby była rozbawiona moim zachowaniem.
  • Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat?
Pytanie sprawiło, że aż się wyprostowałem. Gdzie widzę siebie za dziesięć lat? Z Brooke, oczywiście, ale co będę robić w życiu?
  • Dopóki będę z Brooke, to będę szczęśliwy – powiedziałem.
To była prawda, ale martwiło mnie to. Nie miałem pojęcia, co będę robił. Przedtem wszystko kręciło się wokół gangu, chciałem tylko być najsilniejszy, ale teraz nie mogłem pozwolić sobie na żadne wykroczenia. Pani sędzia przytaknęła.
  • Jaką będziesz miał relację z gangiem?
  • Przeciętną, podejrzewam. Powiem im, że nie włączam się już w to. - A teraz tego żałuję.
Kobieta wyglądała na niezainteresowaną, jakby już podjęła decyzję.
  • I na koniec, jak się teraz czujesz?
  • Przestraszony – było to jedyne słowo, które mnie opisywało.
Dziwnie było przyznać, że się bałem, byłem Justinem pieprzonym Bieberem.
Wszyscy wyglądali zdziwieni po mojej odpowiedzi. Rozumiem ich, nawet dla mojego języka to słowo brzmiało obco. Mogę policzyć na palcach u jednej ręki, ile razy w życiu byłem przestraszony. Nienawidziłem tych sytuacji, bo nie miałem nad tym żadnego panowania. Byłem bezsilny.
Przez ostatni rok moje życie odwróciło się do góry nogami. Od porwania Brooke, sprawienie, żeby mnie pokochała, przez usłyszenie, że właśnie tak jest, aż do stracenia jej kilka razy. Nie ma opcji, żeby to się znowu stało.
Zasługiwała na kogoś o wiele lepszego ode mnie. Powstrzymałem ją przed przeżyciem własnego życia, ale jakimś pieprzonym cudem zdecydowała, że mnie potrzebuje. Po dzień dzisiejszy nie wiem, czemu mnie aż tak kocha. Pewnie, że traktuję ją, jak pieprzoną królową, którą jest, ale każdy normalny facet by tak robił. Na samą myśl miałem dreszcze. To kolejny powód, dla którego nie mógłbym myć z dala od niej. Brooke jest najpiękniejszą dziewczyną, jaką widziałem i nie kłamałem, mówiąc, że wygląda tak po mamie.
  • Panie Bieber, zapadł wyrok – Reed wyrwała mnie z rozmyśleń. I dzięki Bogu, bo były depresyjne. Dobrze, że Brooke czekała na mnie na zewnątrz.
Oblizałem usta, przygotowując się na groźną odpowiedź.
  • Będzie pan kontynuował zalecaną terapię, ale jest pan wolny on dzisiaj – dźwięk jej młotka rozniósł się po pomieszczeniu i zapanowała cisza.
Nie mogłem myśleć, nie mogłem się ruszyć. Siedziałem tam z otwartymi oczami.
  • Gratulacje – uśmiechnęła się ostatni raz przed opuszczeniem sali.
Lekarze i komisarz mruknęli pod nosem ciche „jak?”. Szeptali bezradni, ale dla mnie to już nie miało znaczenia. Wstałem z miejsca, krzycząc:
  • Dziękuję.
Podziękowałem też Chief, który śmiał się, potrząsając głową. Trzymałem ręce, jakbym się modlił, dziękując Bogu milion razy.
  • Jestem kurwa wolny – szepnąłem do siebie, wyglądając, jak chory.
Co ja właściwie tam robiłem? Wybiegłem z sali. Nikt za mną nie biegł, nikt mnie nie próbował złapać. Byłem wolny.
Przekraczając próg drzwi, moje oczy latały we wszystkich kierunkach, ponieważ szukałem mojego aniołka. Gdy ją jednak znalazłem okazało się, że nie jest sama. Tyler stał obok niej z tym samym głupim uśmieszkiem na twarzy, jak gdy dostałem się do szpitala. Jego obecność jednak niczego nie zmieniła, ponieważ Brooke wskoczyła na mnie i objęła rękoma jak i nogami. Mocno ją przytuliłem, kręcąc dookoła.
  • Jestem wolny, kochanie.
Brooke zaczęła płakać. Chciałem zrobić to samo ze szczęścia,ale byłem zbyt twardy na to. Moje usta oszalały na jej punkcie; zachichotała, ale odwzajemniła buziaka, uśmiechając się. Dużo jednak mnie kosztowało powstrzymywanie się do niewinnego buziaka, ponieważ jej mama była gdzieś w tle.
  • Tak cię kocham – szepnęła mi do ucha.
Boże, nie było nic lepszego.
- Kocham cię bardziej, moja piękna kicia.
- Słodko – Tyler zaśmiał się z tyłu.
Tyler nie był przeciwko mnie, ale jego obecność mnie zdziwiła. Nie interesował się mnie aż do mojego przybycia do szpitalu, więc czemu teraz tu był?
Nagle pojawiła się sędzia Reed. Chciałem jej podziękować, ale zobaczyłem, jak oplata ręce wokół Tylera i daje mu całusa.