Justin’s POV
Ściany wydawały się
zbliżać w moim kierunku, tak jakby chciały zmiażdżyć każdą
kość w moim ciele. Od cementowych ścian bił chłód, ale moje
ciało przestało reagować na jakiekolwiek bodźce.
Szarość i biel byłe
jedynymi kolorami które mnie otaczały. Niewielka łazienka w kącie
pokoju z każdym mijającym dniem wyglądała coraz bardziej
odrażająco.
Uważałem się za
kreatywną osobę. Zawsze interesowałem się sztuką, ale siedzenie
w tym pomieszczeniu sprawiało, że stałem się bardziej obojętny
na otaczającą mnie rzeczywistość niż ktoś kto od piętnastu lat
bierze Adderall.
„Faceci jak ty nigdy
nie kończą z dziewczynami jak ona”
„Naprawdę myślałeś,
że to wszystko dobrze się skończy?”
„Widać, że musimy
nad tobą bardziej popracować.”
Słowa doktora McNeila
dźwięczały w mojej głowie i każde z nich wzbudzało we mnie
kolejną falę złości. Faceci tacy jak ja też zasługują na
szczęście, nie?
Nie miałem pojęcia jak
długo siedziałem w odosobnieniu. To właściwie nie była nawet
izolatka, bo Francesca i Patyk – mam na myśli Brada – zakradali
się tu kiedy tylko mięli do tego okazję. Tak szczerze mówiąc to
nie była najgorsza rzecz jaka mi się przytrafiła. Z technicznego
punktu widzenia mój pobyt tutaj się nie przedłużył.
Doktor McNeil był
nieszczęśliwym gburowatym starcem, który nienawidził wszystkich w
tym pieprzonym instytucie. Uważał, że wszyscy jesteśmy potworami
i powinni nas zamknąć w więzieniu. Może miał rację, może
byliśmy źli i powinni nas zamknąć, ale on miał prawa o tym
decydować. Po rozmowie o moim spotkaniu z Brooke tydzień – czy
jakos tak – temu, kompletnie mnie wkurwił i zdołował.
- Nie mam pojęcia o czym
mówisz – położyłem dłonie na metalowym drążku po czym
napiąłem mięśnie i podciągnąłem się na nim. Moje ciało
zaczęło się powoli rozluźniać. Ponownie uniosłem podbródek nad
drążek. Panikowałem, ale nie mogłem pokazać tego doktorowi
McNeilowi.
- Oczywiście, że wiesz o
czym mówię – parsknął, - Kiedy dotarłeś do centrum
handlowego, wziąłeś samochód właściciela jednego ze sklepów…
- uciął jakby liczył na to, że za niego dokończę.
- Słuchaj – puściłem
drążek z dłoni i powoli odwróciłem się w jego stronie. Nasze
spojrzenia się spotkały. – Nie mam pojęcia czego ode mnie
chcesz, ani co myślisz, że wiesz, ale nigdy nie opuściłem
ośrodka. A już na pewno nie po to żeby spotkać się z moją
dziewczyną – parsknąłem, jakby to była największa bzdura na
świecie. Kłamanie nie było zbyt honorowe, ale byłem w tym
mistrzem.
Ruszył w moim kierunku,
aż zatrzymał się przede mną. – Na szczęście dla mnie,
właściciel sklepu jubilerskiego, któremu zabrałeś auto jest też
moim dobrym znajomym – zaśmiał się, a mi momentalnie zaschło w
ustach. – Z jakiegoś powodu bardzo cię polubił i myślał, że
ja też to zrobię. Na twoją niekorzyść wcale tak nie jest.
- Fajna historyjka,
szkoda, że nieprawdziwa – parsknąłem, ale doktor McNeil się nie
poddawał.
- Wiesz, które miejsce
tutaj jest moim ulubionym?- Już chciałem odpowiedzieć coś
złośliwego, ale zaczął mówić ponownie. – Izolatka. Tam nikt
nie pyskuje, wszyscy siedzą zamknięci w małych zimnych
pomieszczeniach. Tam właśnie powinno się trzymać kryminalistów
takich jak ty. Widać, że musimy nad tobą bardziej popracować.
- Nie masz żadnych
dowodów – warknąłem.
Wydobył z siebie
złowieszczy śmiech. – Naprawdę myślałeś, że to wszystko
dobrze się skończy?
- Nie znasz mnie i nie
masz pojęcia na co zasługuję, a na co nie. – Może nie
zasługiwałem na Brooke, cholera, wiedziałem, że na nią nie
zasługuję, ale należała do mnie i nigdy nie pozwoliłbym jej tak
po prostu wyślizgnąć się z moich dłoni.
- Faceci jak ty nie kończą
z dziewczynami jak ona.
- Nie waż się, kurwa, o
niej mówić!- uderzyłem pięścią w ścianę, mimo że wszystko we
mnie pragnęło by tą ścianą była twarz doktora McNeila. Nawet
nie wyglądał na przerażonego, pewnie dlatego, że był pewien, że
nigdy go nie dotknę. Nigdy nie zrobiłbym niczego co mogłoby
jeszcze przedłużyć mój pobyt tutaj. Nie zniósłbym tego, a może
po prostu wiedziałem, że nie mógłbym zrobić tego Brooke.
- Ona zasługuje na kogoś
lepszego.
Nienawidziłem go. Tak
bardzo go nienawidziłem, ale wszyscy wiedzieli, że ona naprawdę
zasługiwała na kogoś lepszego. Była aniołem, a ja byłem
diabłem. Najprawdopodobniej nawet Brooke wiedziała, że zasługuje
na kogoś lepszego, ale na szczęście dla mnie, albo jej to nie
obchodziło, albo była idiotką. Na szczęście dla niej byłem
samolubnym kontrolującym wszystko gnojkiem, który chciał
wszystkiego na co nie zasługiwał.
- Myślisz, że, kurwa,
nie wiem, że zasługuje na kogoś lepszego?- wyplułem. Nie miałem
zamiaru pozwolić mu myśleć, że ma nade mną władzę. – Ale
kocha mnie, a ja kocham ją. A kiedy kogoś kochasz to go nie
opuszczasz – przybliżyłem się do niego, tak że staliśmy teraz
twarzą w twarz. – Nikt nie wie dlaczego tak jest, nawet ja, kurwa,
nie wiem, ale ona mnie potrzebuje. I musiałbym być naprawdę
pojebany żeby pozwolić komuś takiemu jak ty mówić mi z kim mogę,
a z kim nie mogę się spotykać.
Po tych słowach doktor
McNeil nic nie odpowiadając wyszedł z siłowni. Nawet się nie
zorientowałem kiedy pojawiło się przy mnie dwóch ochroniarzy.
Chwycili mnie za ramiona i siłą odprowadzili do piwnicy, gdzie
zamknęli mnie w tej jebanej izolatce.
Moje użalanie się nad
sobą zostało przerwane, kiedy małe okienko w drzwiach zostało
odsłonięte i zobaczyłem w nim dobrze mi znaną twarz z parą
brązowych oczu i ciepłym uśmiech. – Cześć Justin.
- Nie powinno cię tu być
– nie bardzo zależało mi teraz na towarzystwie. Byłem samotny na
długo przed pojawieniem się Brooke, teraz też mogłem sobie z tym
poradzić.
- Nie powinni cię już tu
trzymać – stwierdziła Francesca i uniosła brwi.
- Tak właściwie to jak
długo już tu jestem?- Francesca odwiedziła mnie wcześniej tylko
dwa razy i wydawało mi się, że minęło bardzo dużo czasu.
Francesca odwróciła
wzrok, tak jakby nie chciała odpowiedzieć mi na to pytanie. – Nie
liczyłeś dni?
- Zgubiłem się po
tygodniu.
- Minęły już ponad dwa
miesiące, Justin – urwała, gdy zobaczyła ogromne zaskoczenie w
moich oczach. – Prawie trzy.
Słysząc to zerwałem się
na nogi i w sekundę znalazłem się przy czerwonych drzwiach. –
Nie. To niemożliwe – zacząłem panikować. Trzy miesiące? Od
trzech miesięcy nie wysłałem do Brooke ani jednego listu? Czy
wszystko u niej w porządku? Czy ktokolwiek jej powiedział, że
jestem tu zamknięty? Moje serce zaczęło bić szybciej na myśl o
tym, co mogło się stać w tak długim okresie czasu.
- Justin, uspokój się bo
będziesz miał atak paniki – Franceska wyciągnęła do mnie rękę
przez otwór w drzwiach, a ja chętnie za nią złapałem. Bliskość
drugiej osoby, której musiało mi brakować w pewnym stopniu mnie
uspokoiła, ale nadal nie mogłem przestać myśleć o najgorszych
możliwych scenariuszach. Czy moja mama o tym wiedziała? Czy
myśleli, że zrobiłem coś okropnego skoro tu trafiłem.
Ścisnąłem dłoń
Fracesci. – Francesca, musisz mnie stąd wydostać.
Posłała mi współczujące
spojrzenie. – Nie mam pojęcia jak, Justin. Za każdym razem kiedy
pytam doktora McNeila, grozi, że powie wszystkim, że zwiałeś, a
wtedy zamkną cię w prawdziwym więzieniu, znacznie gorszym niż ten
ośrodek.
- Musisz coś zrobić –
w moim gardle zaczęła formować się gula, ale starałem się ją
zignorować. To nie był odpowiedni czas na użalanie się nad sobą,
to był czas na działanie. Musiałem zastanowić się jak mogę się
stąd wydostać.
Francesca przytaknęła. –
Próbuję wszystkiego, Justin. To co ci robią jest nieludzkie.
Wypuściłem jej dłoń ze
swojej i zaplątałem palce w swoich włosach, upadając na ziemię.
– Co jeśli rozwalę sobie głowę i zacznę krwawić? Będą
musieli mnie stąd wyciągnąć, nie?
- Justin…
Nie zastanawiając się
dłużej uderzyłem głową w cementową podłogę najmocniej jak
potrafiłem. Natychmiast straciłem przytomność.
Brooke’s POV
- Minęły trzy miesiące.
Jak złe musiało być to, co zrobił skoro trzymają go w izolatce
już trzy miesiące?- Uderzyłam pięścią w biurko recepcjonistki.
Justin był niemiły i arogancki, ale nie mógł zrobić czegoś aż
tak złego.
Musiałam pojawiać się z
psychiatryku co tydzień odkąd zostałam powiadomiona, że Justin
trafił do izolatki znajdującej się na najniższym poziomie
szpitala. Nie chcieli powiedzieć mi co zrobił, ani kiedy go stamtąd
wypuszczą. Recepcjonistka była zmęczona moimi uwagami, więc
wykręciła numer do kierownika placówki.
Kiedy mężczyzna pojawił
się w poczekalni, natychmiast znalazłam się przy nim z poważną
miną malującą się na mojej twarzy. – Macie w ogóle jakiś
powód żeby go tam trzymać, czy to tylko jakiś chory żart?-
wyplułam, upewniając się, że wie jak wkurzona byłam tą
sytuacją.
- Brooke, czyż nie?-
zaczął spokojnym tonem, sprawiając, że przewróciłam oczami i
przytaknęłam. – Justin groził jednemu z pracowników, używał
niecenzuralnych słów. Poczuliśmy się zagrożeni, więc wysłaliśmy
go do izolatki w piwnicy.
- Na trzy miesiące?- nie
dawałam za wygraną. – To nie jest dobre dla żadnego człowieka.
On tylko potrząsnął
głową, jakby nie bardzo go to obchodziło. – Doktor McNeil o tym
decyduje, ja to tylko nadzoruję.
- Super, w takim razie
chciałabym z nim porozmawiać – odpowiedziałam bez chwili
zastanowienia, krzyżując ręce na piersi z pewnością wypisaną na
twarzy. Byłam dla Justina prawie rodziną i miałam prawo wiedzieć,
co dzieje się w jego życiu.
- Brooke, nawet nie
powinno cię być w tym ośrodku – westchnął mężczyzna. –
Gdyby media się dowiedziały, mielibyśmy tu wielu nieproszonych
gości.
- Zakaz zbliżania się
nie działa, kiedy to ja chcę się do niego zbliżyć. Oto jestem,
chcę się do niego zbliżyć. Nie traćmy czasu, proszę mnie
zaprowadzić do doktora McNeila – nie miałam zamiaru dać mu się
tak łatwo spławić.
Musiałam wiedzieć czy
wszystko z nim w porządku. Nawet ktoś tak silny jak Justin nie mógł
dobrze znosić bycia w samotności przez tak długi okres czasu.
Mężczyzna już chciał
dalej prowadzić dyskusję, ale przerwał mu głośny dźwięk
wydobywający się z urządzenia, które miał w dłoni – kod
czerwony, kod czerwony. – Mężczyzna bez słowa wybiegł z
pomieszczenia, zostawiając mnie zagubioną i nadal złą.
- Co znaczy kod czerwony?-
spytałam sekretarki.
- Pacjent jest ranny.
Muszą zabrać go do szpitala.
Mimo że w tej placówce
było wielu pacjentów, i wielu z nich było mężczyznami, nie
mogłam powstrzymać przeczucia, że chodziło o Justina. Moje serce
zaczęło szybciej bić i zaczęła we mnie narastać panika.
Sekretarka zaczęła uderzać w klawiaturę z zawrotną szybkością,
a ja bez zastanowienia wychyliłam się, żeby spojrzeć na ekran jej
komputera. – Hej! Nie możesz tego robić! To są poufne dane!
Moje oczy przeskanowały
obraz i prawie krzyknęłam, kiedy zauważyłam na nim nazwisko
Justin Bieber. – Kod czerwony, Justin
Bieber, uraz głowy, wysyłany do Metropolitan Hospital Centre.
Wyprostowałam się i na
drżących nogach wyszłam z placówki, a następnie wsiadłam do
samochodu Justina by jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Moje
dłonie drżały tak bardzo, że miałam problem z utrzymaniem
kierownicy.
Co bym zrobiła gdyby
zabrakło Justina?
Przeklęłam siebie za
myślenie o tak strasznych rzeczach, ale nie mogłam się
powstrzymać. Co się do cholery stało? Uraz głowy? Czy ludzie
pracujący w tym psychiatryku chcieli się go pozbyć?
Biorąc najostrzejszy
zakręt jaki kiedykolwiek pokonywałam wjechałam na szpitalny
parking. Zatrzymałam samochód na pierwszym wolnym miejscu, które
zauważyłam. Moje stopy same ruszyły w kierunku stojących
nieopodal ambulansów i za wszelką cenę próbowałam odszukać
Justina wśród morza ludzi.
Blada twarz i zakrwawione
włosy były pierwszymi rzeczami, które przyciągnęły moją uwagę.
Następie zauważyłam zakrwawiony nos, który wyglądał na złamany.
Nie mogąc oddychać przepchnęłam się w stronę Justina i już po
chwili trzymałam go za rękę, tak mocno jakbym już nigdy nie
chciała go puścić. Sanitariusze chyba dostrzegli moją desperację,
bo żaden z nich nawet nie próbował mnie od niego odsunąć. Szłam
tak szybko jak tylko mogłam żeby nadążyć za łóżkiem na
kółkach, na którym wieźli Justina na urazówkę. Gdy tylko
przekroczyliśmy próg oddziału, podbiegło do nas dwóch lekarzy.
Doktor z brązowym
odcieniem skóry skierował na mnie swoją uwagę i posłał mi miły,
ale zaniepokojony uśmiech. – Cześć, jestem doktor Carters.
Jestem zmuszony poprosić cię żebyś się odsunęła.
- Wyjdzie z tego? –
naciskałam. Jego czekoladowe oczy powędrowały w kierunku Justina.
- Na ten moment wiemy
tylko tyle, że ma wstrząs mózgu. Wiesz czy już mu się to kiedyś
przytrafiło?
Zaczęłam się
zastanawiać nad odpowiedzią. Wiedziałam, że nie raz już miał
wstrząśnienie mózgu, ale nie mogłam sobie przypomnieć dokładnie
ile razy się to zdarzyło. – Tak, chyba sześć razy…
- Chodzi o to, że im
więcej razy nasz mózg jest na to narażony tym większe jest ryzyko
trwałego uszkodzenia. Zaraz zrobimy mu tomografię głowy i dam ci
znać co dalej gdy tylko dostaniemy wyniki – posłał mi uśmiech i
zniknął za kurtyną za którą był już Justin i inny doktor.
Zostałam zaprowadzona do
poczekalni gdzie były już Pattie i Kat. Obie zaczęły mnie mocno
przytulać. Pattie zaczęła płakać. – Dowiedziałaś się czegoś
od lekarzy? – spytała zaniepokojona.
- Uważają, że to
wstrząs mózgu – powiedziałam myśląc, że to ją lekko uspokoi,
ale gdy to usłyszała jej oczy powiększyły się w zmartwieniu.
- Wstrząs mózgu? Miał
ich bardzo dużo gdy był młodszy… - zaczęła panikować, a z jej
oczu wypływało coraz więcej łez – Rozmawiałaś z nim chociaż
przez chwilę?
Powiedziałam jej, że był
nieprzytomny gdy go widziałam i to jeszcze bardziej ją zmartwiło,
sprawiając, że szlochała coraz bardziej. Kat miała łzy w oczach,
ale nie dała im wypłynąć i starała się pocieszać swoją mamę
jak tylko mogła. Usiadłam obok Pattie i złapałam jej dłoń,
chcąc ją trochę wesprzeć.
Minęło kilka godzin. W
tym czasie do szpitala przybyło wielu przyjaciół Justina. Dave,
Conrad, Brandon, Shaun i Zayn zajęli puste miejsca w poczekalni.
Przelotnie rozmawiałam z Shaunem. Pytałam co u Kiery, na co
odpowiedział, że ma się świetnie. Nadal mieszkali daleko stąd. W
końcu moi rodzice nadal jej szukali i bez Justina chroniącego ich
tożsamości było im o wiele trudniej się ukrywać.
Serce zaczęło mi mocniej
być gdy w poczekalni pojawił się doktor Carters. Podszedł w moim
i Pattie kierunku. Posłał nam uśmiech, co sprawiło, że zaczęłam
zastanawiać się czy to był uśmiech pełen współczucia. –
Tomografia głowy pokazała nam, że to dwunasty wstrząs mózgu, co
oczywiście jest ogromną liczbą – moje dłonie zaczęły się
trząść. Dwunasty? To aż dwa razy więcej niż się spodziewałam.
– Nadal jest nieprzytomny, ale tomografia nie wykazała żadnych
poważnych zmian. Możecie do niego wejść kiedy tylko chcecie –
po tych słowach odszedł.
Pozwoliłam Pattie wejść
jako pierwszej. Ona i Kat potrzebowały chwili z Justinem. Gdy poszły
w stronę Sali na której leżał, Conrad przesiadł się na ich
miejsce i zaczął pocierać moje ramię starając się mnie trochę
uspokoić. – Jestem pewien, że wszystko z nim dobrze. Justin nie
pozwoliłby sobie umrzeć tak młodo. Wciąż ma za dużo nienawiści
w tym cholernym ciele – prawie się zaśmiałam gdy usłyszałam to
co powiedział.
Kiedy tylko zobaczyłam
Kat w drzwiach, natychmiast ruszyłam w jej kierunku. Justin leżał
na łóżku. Zmyli krew z jego twarzy, ale jego włosy nadal były
poklejone i zaczerwienione. Ten widok złamał mi serce. Ruszyłam w
jego stronę i odgarnęłam kilka sztywnych kosmyków włosów z jego
twarzy.
- Nie zostawiaj mnie –
załkałam. Moja dolna warga zaczęła się trząść. – Nie możesz
tak po prostu mnie zostawić. Nie masz prawa tak rujnować mi życia.
Nie chcesz żebym cię nienawidziła. Nie pozwól mi zastanawiać się
nad wszystkim co do tej pory uważałam za właściwe – przerwałam
i spojrzałam na sufit pozwalając gorącym łzom spłynąć po moich
policzkach. – Nie masz prawa sprawiać, że się w tobie zakochuję.
Jego dłoń była zimna,
tak jak jego twarz. Wdrapałam się na łóżko obok niego. Oplotłam
się jego ramieniem w pasie. Nie pozwolę mu ode mnie odejść.
Justin’s POV
Moje oczy pozostawały
zamknięte, ale czułem, że powoli odzyskiwałem świadomość.
Cholernie bolała mnie głowa, ale zgadując po charakterystycznym
zapachu szpitala, mój plan się udał. Wciągnąłem mocnej
powietrze i poczułem zapach waty cukrowej i róż. Znałem ten
zapach, uwielbiałem ten zapach.
Moje oczy były za ciężkie
bym mógł je otworzyć, ale nie widząc i tak czułem drobne ciało
leżące po mojej lewej stronie. Kto to był? Próbowałem zsunąć
tę osobę z mojego lewego ramienia, ale zdołałem tylko lekko jej
dotknąć.
Ciało – bo to chyba
było ciało – poruszyło się lekko więc zacząłem lekko uderzać
palcem w to samo miejsce. Kiedy byłem pewien, że zostałem
zauważony, przestałem. Byłem wykończony, a to wymagało zużywania
energii. Nie potrafiłem się skupić, tak jakby myślenie było zbyt
męczące i mój mózg nie przetwarzał żadnych informacji.
Stłumione dźwięki były
jedyną rzeczą jaka do mnie docierała, ale nie brzmiały dobrze,
wydawały się zmartwione. Czy moje oczy mogą już się kurwa
otworzyć?
Ktoś mocno chwycił mój
nadgarstek i syknąłem z zaskoczenia i lekkiego bólu. Chciałem
wrzasnąć na pracownika szpitala, żeby był delikatniejszy, ale nie
byłem w stanie tego zrobić. Jak mogłem być taki bezradny?
Zacisnąłem mocno powieki, po czym lekko je uchyliłem. Wydawało mi
się, że ważyły co najmniej kilka kilo.
- … oczy… otworzył! –
rozpoznałem dwa słowa i zauważyłem ciemną postać pochylającą
się nade mną. Próbowałem jej się przyjrzeć, żeby ocenić czy
wiem kim jest, ale moje powieki nie chciały się bardziej uchylić.
Biały fartuch oślepił moje oczy, ale dzięki temu wiedziałem, że
to był doktor.
Nagle, pośród głosów
usłyszałem tej jeden. Usłyszałem jej głos. Przysięgam! Lepiej,
żeby to nie były jakieś pieprzone halucynacje. Próbowałem
wypowiedzieć jej imię, ale wyszedł mi z tego tylko jakiś
niezrozumiały bełkot i poczułem wilgoć na podbródku.
Ciepło rozniosło się po
całym moim ciele kiedy poczułem dłoń wycierającą mój podbródek
ze śliny, który niekontrolowanie wyleciała z moich ust. To była
Brooke. Poznałbym jej dotyk wszędzie.
- B..Br - ponownie
próbowałem wypowiedzieć jej imię, ale mój język zamiast mi w
tym pomagać, okropnie przeszkadzał. W końcu zacząłem próbować
wymówić jakiekolwiek słowo, ale wychodziły mi z tego jakieś
pomruki i bliżej nieokreślone dźwięki. Brzmiałem pewnie jak
jakiś pojeb, co determinowało mnie bardziej do wypowiedzenia czegoś
normalnego.
- Kurwa – w końcu
jakieś spójne słowo wydostało się z moich ust. Mój głos nie
brzmiał zbyt przyjemnie. Byłem w końcu w stanie rozejrzeć się po
pomieszczeniu.
Spojrzałem prosto przed
siebie i zauważyłem niebo i
piekło stojące obok
siebie. Doktor McNeil stanął przy Brooke i przyglądał mi się z
nieciekawą miną wypisaną na twarzy. Wyglądał jakby mnie oceniał.
Nie lubiłem współczucia, ale do jasnej cholery, leżałem w
szpitalnym łóżku, a on i tak czuł wobec mnie jedynie nienawiść.
Mój wzrok opuścił
piekło i skierował
się na przepiękną postać anioła zesłanego
prosto z nieba. Doktor odezwał się zanim zdążyłem ją do siebie
zawołać – Nie mamy pewności jak funkcjonuje w tej chwili jego
mózg, więc próbujcie na niego nie naciskać dać mu dużo
przestrzeni.
W oczach Brooke pojawiły
się łzy, pewnie myślała sobie, że mogę jej nie rozpoznać albo
że nie chcę jej teraz widzieć. Nie,
kochanie. Podejdź do mnie. Czemu nie mogłem
powiedzieć tego na głos?
Na szczęście sama
ruszyła powoli w moim kierunku. Położyła swoją małą dłoń na
mojej klatce piersiowej. – Brooke, prawda? - Doktor McNeil
wypowiedział jej imię jakby miał do tego jakiekolwiek prawo.
Miałem ochotę rozerwać go na strzępy.
Spojrzała na niego przez
swoje ramię – Jest pan tym całym doktorem McNeilem? –
przytaknął, a ona odwróciła się ponownie w moim kierunku
posyłając mi przepełnione miłością spojrzenie. To sprawiło, że
moje serce zabiło mocniej – Dlaczego, kurwa, trzymaliście Justina
w tej cholernej izolatce przez trzy miesiące?!
Nienawiść w jej głosie
bardzo mnie zaskoczyła, ale moje usta ułożyły się w największym
uśmiechu jaki byłem w stanie z siebie teraz wydobyć.
Jego brwi uniosły się w
zaskoczeniu – Jestem pewien, że znasz odpowiedź.
Patrząc na niego usiadła
na boku mojego łóżka. Zebrałem w sobie całą energię jaką
miałem i położyłem dłoń na jej plecach. Odwróciła się do
mnie zaskoczona, ale szybko posłała mi słodki uśmiech. Próbowałem
go odwzajemnić. – Nie, nie znam. Dlatego pytam – odpowiedziała
zadziornie.
Reszta osób znajdujących
się w pokoju wyszła. Domyślili się, że to jedna z bardziej
prywatnych rozmów. – Brooke, on jest kryminalistą. Nie zasługuje
na nic, a już na pewno na kogoś tak normalnego i miłego jak ty –
poczułem ból w ręce gdy zacisnąłem pięść na koszulce Brooke.
Byłem w stanie ją unieść tylko przez kilka sekund, bo po chwili
opadła z powrotem na materac. Byłem wykończony.
- Po to zamknęli go w
waszym ośrodku, miał otrzymać pomoc, której potrzebuje! –
kłóciła się z nim.
- On powinien trafić za
kratki!
- Dlaczego jego sprawa tak
bardzo cię drażni?!
- Bo ten gnojek zabił
mojego syna!
W pomieszczeniu zapanowała
zupełna cisza. Moje powieki uniosły się i spojrzałem wprost na
Doktora McNeila. Jego blada irlandzka skóra, była teraz czerwona ze
złości. Przysięgam, że jeśli zbliży się do Brooke jeszcze
bardziej, moja dusza wyjdzie z tego bezużytecznego ciała i skopie
mu dupę.
- Naprawdę mi przykro –
Brooke wyszeptała cicho. Mi też w sumie
przykro.
Doktor McNeil zamilknął.
Brooke znowu się odezwała – Justin się zmienił. Lubię myśleć,
że to dzięki mnie.
Oczywiście, że dzięki
niej. Jedynym powodem dla którego bym teraz zabił jest ona. Jeśli
ktoś chciałby jej coś zrobić, albo próbował nas rozdzielić.
Zależy mi jedynie na jej bezpieczeństwie i szczęściu. Jeśli ona
nie chcę żebym zabijał ludzi, to nie dotknę broni już nigdy
więcej.
- Jest teraz spokojny. No…
na pewno spokojniejszy niż kiedyś. Nie rani ludzi bez powodu –
mówiła cicho. – Bardzo mi przykro z powodu twojego syna, mówię
szczerze, ale ten Justin, którego teraz karzesz, nigdy nie zrobiłby
mu krzywdy.
- Przepraszam – w końcu
udało mi się wykrztusić. Oboje spojrzeli na mnie w szoku. Moje
płuca zaczęły płonąć przez to jak głęboko wciągnąłem
powietrze. Zacząłem się dusić. Brooke natychmiast objęła mnie
ramionami. Zaczęła klepać mnie po plecach i sięgnęła po
szklankę wody, po czym przyłożyła ją do moich ust. Zimna ciecz
dała ukoiła ból gardła. Prawie się uśmiechnąłem dostrzegając
w tym ironię. Brooke bardzo rzadko musiała się mną zajmować, to
ja się nią opiekowałem, była moim skarbem. – Przykro mi z
powodu twojego syna. Zmieniłem się. Naprawdę. – kilka kropel
wody wydostało się z moich ust i spłynęło po moim podbródku,
ale nie zrobiłem nic, żeby się ich pozbyć. Patrzyłem prosto w
oczy doktorowi McNeilowi. Próbowałem mu pokazać, że mówię
szczerze.
- Nie miałem pojęcia, że
był zamieszany w sprawy gangu – wyszeptał. – A już w
zupełności nie spodziewałem się, że zna cholernego Justina
Biebera – zaśmiał się ponuro.
- Zostawię to –
szepnąłem. Brooke kolejny raz spojrzała na mnie zaskoczona. –
Przestanę mieszać się w sprawy gangów, tylko proszę… zostaw
mnie już w spokoju. – Nie mogłem wrócić do ośrodka. Nie
zniósłbym dłużej tej samotności.
Doktor McNeil patrzył raz
na mnie, raz na Brooke, ale nie potrafiłem odgadnąć co myśli. –
Nie chciałem cię skrzywdzić. Po prostu nie umiałem nad tym
zapanować.
Przytaknąłem i w końcu
zebrałem w sobie siły, żeby powiedzieć coś więcej – Żałuję
tego co stało się w przeszłości, żałuję większości decyzji
jakie podjąłem. Ale zmieniłem się, już nie myślę jak beztroski
szczeniak, dorosłem. To wszystko dzięki niej – spojrzałem na
Brooke. Nie wiem jak to się stało, że jesteśmy razem. Diabeł
naprawdę znalazł swojego anioła.
- Musisz złożyć
apelację do zarządu, kierownika ośrodka i policji. – Doktor
zaczął tłumaczyć mi jak mogę wydostać się ze szpitala.
Poczułem jak ulga spływa po całym moim ciele. W końcu starał mi
się naprawdę pomóc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz