sobota, 23 grudnia 2017

Rozdział sześćdziesiąty piąty

Justin’s POV
Ściany wydawały się zbliżać w moim kierunku, tak jakby chciały zmiażdżyć każdą kość w moim ciele. Od cementowych ścian bił chłód, ale moje ciało przestało reagować na jakiekolwiek bodźce.
Szarość i biel byłe jedynymi kolorami które mnie otaczały. Niewielka łazienka w kącie pokoju z każdym mijającym dniem wyglądała coraz bardziej odrażająco.
Uważałem się za kreatywną osobę. Zawsze interesowałem się sztuką, ale siedzenie w tym pomieszczeniu sprawiało, że stałem się bardziej obojętny na otaczającą mnie rzeczywistość niż ktoś kto od piętnastu lat bierze Adderall.
Faceci jak ty nigdy nie kończą z dziewczynami jak ona”
Naprawdę myślałeś, że to wszystko dobrze się skończy?”
Widać, że musimy nad tobą bardziej popracować.”
Słowa doktora McNeila dźwięczały w mojej głowie i każde z nich wzbudzało we mnie kolejną falę złości. Faceci tacy jak ja też zasługują na szczęście, nie?
Nie miałem pojęcia jak długo siedziałem w odosobnieniu. To właściwie nie była nawet izolatka, bo Francesca i Patyk – mam na myśli Brada – zakradali się tu kiedy tylko mięli do tego okazję. Tak szczerze mówiąc to nie była najgorsza rzecz jaka mi się przytrafiła. Z technicznego punktu widzenia mój pobyt tutaj się nie przedłużył.
Doktor McNeil był nieszczęśliwym gburowatym starcem, który nienawidził wszystkich w tym pieprzonym instytucie. Uważał, że wszyscy jesteśmy potworami i powinni nas zamknąć w więzieniu. Może miał rację, może byliśmy źli i powinni nas zamknąć, ale on miał prawa o tym decydować. Po rozmowie o moim spotkaniu z Brooke tydzień – czy jakos tak – temu, kompletnie mnie wkurwił i zdołował.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz – położyłem dłonie na metalowym drążku po czym napiąłem mięśnie i podciągnąłem się na nim. Moje ciało zaczęło się powoli rozluźniać. Ponownie uniosłem podbródek nad drążek. Panikowałem, ale nie mogłem pokazać tego doktorowi McNeilowi.
- Oczywiście, że wiesz o czym mówię – parsknął, - Kiedy dotarłeś do centrum handlowego, wziąłeś samochód właściciela jednego ze sklepów… - uciął jakby liczył na to, że za niego dokończę.
- Słuchaj – puściłem drążek z dłoni i powoli odwróciłem się w jego stronie. Nasze spojrzenia się spotkały. – Nie mam pojęcia czego ode mnie chcesz, ani co myślisz, że wiesz, ale nigdy nie opuściłem ośrodka. A już na pewno nie po to żeby spotkać się z moją dziewczyną – parsknąłem, jakby to była największa bzdura na świecie. Kłamanie nie było zbyt honorowe, ale byłem w tym mistrzem.
Ruszył w moim kierunku, aż zatrzymał się przede mną. – Na szczęście dla mnie, właściciel sklepu jubilerskiego, któremu zabrałeś auto jest też moim dobrym znajomym – zaśmiał się, a mi momentalnie zaschło w ustach. – Z jakiegoś powodu bardzo cię polubił i myślał, że ja też to zrobię. Na twoją niekorzyść wcale tak nie jest.
- Fajna historyjka, szkoda, że nieprawdziwa – parsknąłem, ale doktor McNeil się nie poddawał.
- Wiesz, które miejsce tutaj jest moim ulubionym?- Już chciałem odpowiedzieć coś złośliwego, ale zaczął mówić ponownie. – Izolatka. Tam nikt nie pyskuje, wszyscy siedzą zamknięci w małych zimnych pomieszczeniach. Tam właśnie powinno się trzymać kryminalistów takich jak ty. Widać, że musimy nad tobą bardziej popracować.
- Nie masz żadnych dowodów – warknąłem.
Wydobył z siebie złowieszczy śmiech. – Naprawdę myślałeś, że to wszystko dobrze się skończy?
- Nie znasz mnie i nie masz pojęcia na co zasługuję, a na co nie. – Może nie zasługiwałem na Brooke, cholera, wiedziałem, że na nią nie zasługuję, ale należała do mnie i nigdy nie pozwoliłbym jej tak po prostu wyślizgnąć się z moich dłoni.
- Faceci jak ty nie kończą z dziewczynami jak ona.
- Nie waż się, kurwa, o niej mówić!- uderzyłem pięścią w ścianę, mimo że wszystko we mnie pragnęło by tą ścianą była twarz doktora McNeila. Nawet nie wyglądał na przerażonego, pewnie dlatego, że był pewien, że nigdy go nie dotknę. Nigdy nie zrobiłbym niczego co mogłoby jeszcze przedłużyć mój pobyt tutaj. Nie zniósłbym tego, a może po prostu wiedziałem, że nie mógłbym zrobić tego Brooke.
- Ona zasługuje na kogoś lepszego.
Nienawidziłem go. Tak bardzo go nienawidziłem, ale wszyscy wiedzieli, że ona naprawdę zasługiwała na kogoś lepszego. Była aniołem, a ja byłem diabłem. Najprawdopodobniej nawet Brooke wiedziała, że zasługuje na kogoś lepszego, ale na szczęście dla mnie, albo jej to nie obchodziło, albo była idiotką. Na szczęście dla niej byłem samolubnym kontrolującym wszystko gnojkiem, który chciał wszystkiego na co nie zasługiwał.
- Myślisz, że, kurwa, nie wiem, że zasługuje na kogoś lepszego?- wyplułem. Nie miałem zamiaru pozwolić mu myśleć, że ma nade mną władzę. – Ale kocha mnie, a ja kocham ją. A kiedy kogoś kochasz to go nie opuszczasz – przybliżyłem się do niego, tak że staliśmy teraz twarzą w twarz. – Nikt nie wie dlaczego tak jest, nawet ja, kurwa, nie wiem, ale ona mnie potrzebuje. I musiałbym być naprawdę pojebany żeby pozwolić komuś takiemu jak ty mówić mi z kim mogę, a z kim nie mogę się spotykać.
Po tych słowach doktor McNeil nic nie odpowiadając wyszedł z siłowni. Nawet się nie zorientowałem kiedy pojawiło się przy mnie dwóch ochroniarzy. Chwycili mnie za ramiona i siłą odprowadzili do piwnicy, gdzie zamknęli mnie w tej jebanej izolatce.
Moje użalanie się nad sobą zostało przerwane, kiedy małe okienko w drzwiach zostało odsłonięte i zobaczyłem w nim dobrze mi znaną twarz z parą brązowych oczu i ciepłym uśmiech. – Cześć Justin.
- Nie powinno cię tu być – nie bardzo zależało mi teraz na towarzystwie. Byłem samotny na długo przed pojawieniem się Brooke, teraz też mogłem sobie z tym poradzić.
- Nie powinni cię już tu trzymać – stwierdziła Francesca i uniosła brwi.
- Tak właściwie to jak długo już tu jestem?- Francesca odwiedziła mnie wcześniej tylko dwa razy i wydawało mi się, że minęło bardzo dużo czasu.
Francesca odwróciła wzrok, tak jakby nie chciała odpowiedzieć mi na to pytanie. – Nie liczyłeś dni?
- Zgubiłem się po tygodniu.
- Minęły już ponad dwa miesiące, Justin – urwała, gdy zobaczyła ogromne zaskoczenie w moich oczach. – Prawie trzy.
Słysząc to zerwałem się na nogi i w sekundę znalazłem się przy czerwonych drzwiach. – Nie. To niemożliwe – zacząłem panikować. Trzy miesiące? Od trzech miesięcy nie wysłałem do Brooke ani jednego listu? Czy wszystko u niej w porządku? Czy ktokolwiek jej powiedział, że jestem tu zamknięty? Moje serce zaczęło bić szybciej na myśl o tym, co mogło się stać w tak długim okresie czasu.
- Justin, uspokój się bo będziesz miał atak paniki – Franceska wyciągnęła do mnie rękę przez otwór w drzwiach, a ja chętnie za nią złapałem. Bliskość drugiej osoby, której musiało mi brakować w pewnym stopniu mnie uspokoiła, ale nadal nie mogłem przestać myśleć o najgorszych możliwych scenariuszach. Czy moja mama o tym wiedziała? Czy myśleli, że zrobiłem coś okropnego skoro tu trafiłem.
Ścisnąłem dłoń Fracesci. – Francesca, musisz mnie stąd wydostać.
Posłała mi współczujące spojrzenie. – Nie mam pojęcia jak, Justin. Za każdym razem kiedy pytam doktora McNeila, grozi, że powie wszystkim, że zwiałeś, a wtedy zamkną cię w prawdziwym więzieniu, znacznie gorszym niż ten ośrodek.
- Musisz coś zrobić – w moim gardle zaczęła formować się gula, ale starałem się ją zignorować. To nie był odpowiedni czas na użalanie się nad sobą, to był czas na działanie. Musiałem zastanowić się jak mogę się stąd wydostać.
Francesca przytaknęła. – Próbuję wszystkiego, Justin. To co ci robią jest nieludzkie.
Wypuściłem jej dłoń ze swojej i zaplątałem palce w swoich włosach, upadając na ziemię. – Co jeśli rozwalę sobie głowę i zacznę krwawić? Będą musieli mnie stąd wyciągnąć, nie?
- Justin…
Nie zastanawiając się dłużej uderzyłem głową w cementową podłogę najmocniej jak potrafiłem. Natychmiast straciłem przytomność.
Brooke’s POV
- Minęły trzy miesiące. Jak złe musiało być to, co zrobił skoro trzymają go w izolatce już trzy miesiące?- Uderzyłam pięścią w biurko recepcjonistki. Justin był niemiły i arogancki, ale nie mógł zrobić czegoś aż tak złego.
Musiałam pojawiać się z psychiatryku co tydzień odkąd zostałam powiadomiona, że Justin trafił do izolatki znajdującej się na najniższym poziomie szpitala. Nie chcieli powiedzieć mi co zrobił, ani kiedy go stamtąd wypuszczą. Recepcjonistka była zmęczona moimi uwagami, więc wykręciła numer do kierownika placówki.
Kiedy mężczyzna pojawił się w poczekalni, natychmiast znalazłam się przy nim z poważną miną malującą się na mojej twarzy. – Macie w ogóle jakiś powód żeby go tam trzymać, czy to tylko jakiś chory żart?- wyplułam, upewniając się, że wie jak wkurzona byłam tą sytuacją.
- Brooke, czyż nie?- zaczął spokojnym tonem, sprawiając, że przewróciłam oczami i przytaknęłam. – Justin groził jednemu z pracowników, używał niecenzuralnych słów. Poczuliśmy się zagrożeni, więc wysłaliśmy go do izolatki w piwnicy.
- Na trzy miesiące?- nie dawałam za wygraną. – To nie jest dobre dla żadnego człowieka.
On tylko potrząsnął głową, jakby nie bardzo go to obchodziło. – Doktor McNeil o tym decyduje, ja to tylko nadzoruję.
- Super, w takim razie chciałabym z nim porozmawiać – odpowiedziałam bez chwili zastanowienia, krzyżując ręce na piersi z pewnością wypisaną na twarzy. Byłam dla Justina prawie rodziną i miałam prawo wiedzieć, co dzieje się w jego życiu.
- Brooke, nawet nie powinno cię być w tym ośrodku – westchnął mężczyzna. – Gdyby media się dowiedziały, mielibyśmy tu wielu nieproszonych gości.
- Zakaz zbliżania się nie działa, kiedy to ja chcę się do niego zbliżyć. Oto jestem, chcę się do niego zbliżyć. Nie traćmy czasu, proszę mnie zaprowadzić do doktora McNeila – nie miałam zamiaru dać mu się tak łatwo spławić.
Musiałam wiedzieć czy wszystko z nim w porządku. Nawet ktoś tak silny jak Justin nie mógł dobrze znosić bycia w samotności przez tak długi okres czasu.
Mężczyzna już chciał dalej prowadzić dyskusję, ale przerwał mu głośny dźwięk wydobywający się z urządzenia, które miał w dłoni – kod czerwony, kod czerwony. – Mężczyzna bez słowa wybiegł z pomieszczenia, zostawiając mnie zagubioną i nadal złą.
- Co znaczy kod czerwony?- spytałam sekretarki.
- Pacjent jest ranny. Muszą zabrać go do szpitala.
Mimo że w tej placówce było wielu pacjentów, i wielu z nich było mężczyznami, nie mogłam powstrzymać przeczucia, że chodziło o Justina. Moje serce zaczęło szybciej bić i zaczęła we mnie narastać panika. Sekretarka zaczęła uderzać w klawiaturę z zawrotną szybkością, a ja bez zastanowienia wychyliłam się, żeby spojrzeć na ekran jej komputera. – Hej! Nie możesz tego robić! To są poufne dane!
Moje oczy przeskanowały obraz i prawie krzyknęłam, kiedy zauważyłam na nim nazwisko Justin Bieber. – Kod czerwony, Justin Bieber, uraz głowy, wysyłany do Metropolitan Hospital Centre.
Wyprostowałam się i na drżących nogach wyszłam z placówki, a następnie wsiadłam do samochodu Justina by jak najszybciej znaleźć się w szpitalu. Moje dłonie drżały tak bardzo, że miałam problem z utrzymaniem kierownicy.
Co bym zrobiła gdyby zabrakło Justina?
Przeklęłam siebie za myślenie o tak strasznych rzeczach, ale nie mogłam się powstrzymać. Co się do cholery stało? Uraz głowy? Czy ludzie pracujący w tym psychiatryku chcieli się go pozbyć?
Biorąc najostrzejszy zakręt jaki kiedykolwiek pokonywałam wjechałam na szpitalny parking. Zatrzymałam samochód na pierwszym wolnym miejscu, które zauważyłam. Moje stopy same ruszyły w kierunku stojących nieopodal ambulansów i za wszelką cenę próbowałam odszukać Justina wśród morza ludzi.
Blada twarz i zakrwawione włosy były pierwszymi rzeczami, które przyciągnęły moją uwagę. Następie zauważyłam zakrwawiony nos, który wyglądał na złamany. Nie mogąc oddychać przepchnęłam się w stronę Justina i już po chwili trzymałam go za rękę, tak mocno jakbym już nigdy nie chciała go puścić. Sanitariusze chyba dostrzegli moją desperację, bo żaden z nich nawet nie próbował mnie od niego odsunąć. Szłam tak szybko jak tylko mogłam żeby nadążyć za łóżkiem na kółkach, na którym wieźli Justina na urazówkę. Gdy tylko przekroczyliśmy próg oddziału, podbiegło do nas dwóch lekarzy.
Doktor z brązowym odcieniem skóry skierował na mnie swoją uwagę i posłał mi miły, ale zaniepokojony uśmiech. – Cześć, jestem doktor Carters. Jestem zmuszony poprosić cię żebyś się odsunęła.
- Wyjdzie z tego? – naciskałam. Jego czekoladowe oczy powędrowały w kierunku Justina.
- Na ten moment wiemy tylko tyle, że ma wstrząs mózgu. Wiesz czy już mu się to kiedyś przytrafiło?
Zaczęłam się zastanawiać nad odpowiedzią. Wiedziałam, że nie raz już miał wstrząśnienie mózgu, ale nie mogłam sobie przypomnieć dokładnie ile razy się to zdarzyło. – Tak, chyba sześć razy…
- Chodzi o to, że im więcej razy nasz mózg jest na to narażony tym większe jest ryzyko trwałego uszkodzenia. Zaraz zrobimy mu tomografię głowy i dam ci znać co dalej gdy tylko dostaniemy wyniki – posłał mi uśmiech i zniknął za kurtyną za którą był już Justin i inny doktor.
Zostałam zaprowadzona do poczekalni gdzie były już Pattie i Kat. Obie zaczęły mnie mocno przytulać. Pattie zaczęła płakać. – Dowiedziałaś się czegoś od lekarzy? – spytała zaniepokojona.
- Uważają, że to wstrząs mózgu – powiedziałam myśląc, że to ją lekko uspokoi, ale gdy to usłyszała jej oczy powiększyły się w zmartwieniu.
- Wstrząs mózgu? Miał ich bardzo dużo gdy był młodszy… - zaczęła panikować, a z jej oczu wypływało coraz więcej łez – Rozmawiałaś z nim chociaż przez chwilę?
Powiedziałam jej, że był nieprzytomny gdy go widziałam i to jeszcze bardziej ją zmartwiło, sprawiając, że szlochała coraz bardziej. Kat miała łzy w oczach, ale nie dała im wypłynąć i starała się pocieszać swoją mamę jak tylko mogła. Usiadłam obok Pattie i złapałam jej dłoń, chcąc ją trochę wesprzeć.
Minęło kilka godzin. W tym czasie do szpitala przybyło wielu przyjaciół Justina. Dave, Conrad, Brandon, Shaun i Zayn zajęli puste miejsca w poczekalni. Przelotnie rozmawiałam z Shaunem. Pytałam co u Kiery, na co odpowiedział, że ma się świetnie. Nadal mieszkali daleko stąd. W końcu moi rodzice nadal jej szukali i bez Justina chroniącego ich tożsamości było im o wiele trudniej się ukrywać.
Serce zaczęło mi mocniej być gdy w poczekalni pojawił się doktor Carters. Podszedł w moim i Pattie kierunku. Posłał nam uśmiech, co sprawiło, że zaczęłam zastanawiać się czy to był uśmiech pełen współczucia. – Tomografia głowy pokazała nam, że to dwunasty wstrząs mózgu, co oczywiście jest ogromną liczbą – moje dłonie zaczęły się trząść. Dwunasty? To aż dwa razy więcej niż się spodziewałam. – Nadal jest nieprzytomny, ale tomografia nie wykazała żadnych poważnych zmian. Możecie do niego wejść kiedy tylko chcecie – po tych słowach odszedł.
Pozwoliłam Pattie wejść jako pierwszej. Ona i Kat potrzebowały chwili z Justinem. Gdy poszły w stronę Sali na której leżał, Conrad przesiadł się na ich miejsce i zaczął pocierać moje ramię starając się mnie trochę uspokoić. – Jestem pewien, że wszystko z nim dobrze. Justin nie pozwoliłby sobie umrzeć tak młodo. Wciąż ma za dużo nienawiści w tym cholernym ciele – prawie się zaśmiałam gdy usłyszałam to co powiedział.
Kiedy tylko zobaczyłam Kat w drzwiach, natychmiast ruszyłam w jej kierunku. Justin leżał na łóżku. Zmyli krew z jego twarzy, ale jego włosy nadal były poklejone i zaczerwienione. Ten widok złamał mi serce. Ruszyłam w jego stronę i odgarnęłam kilka sztywnych kosmyków włosów z jego twarzy.
- Nie zostawiaj mnie – załkałam. Moja dolna warga zaczęła się trząść. – Nie możesz tak po prostu mnie zostawić. Nie masz prawa tak rujnować mi życia. Nie chcesz żebym cię nienawidziła. Nie pozwól mi zastanawiać się nad wszystkim co do tej pory uważałam za właściwe – przerwałam i spojrzałam na sufit pozwalając gorącym łzom spłynąć po moich policzkach. – Nie masz prawa sprawiać, że się w tobie zakochuję.
Jego dłoń była zimna, tak jak jego twarz. Wdrapałam się na łóżko obok niego. Oplotłam się jego ramieniem w pasie. Nie pozwolę mu ode mnie odejść.
Justin’s POV
Moje oczy pozostawały zamknięte, ale czułem, że powoli odzyskiwałem świadomość. Cholernie bolała mnie głowa, ale zgadując po charakterystycznym zapachu szpitala, mój plan się udał. Wciągnąłem mocnej powietrze i poczułem zapach waty cukrowej i róż. Znałem ten zapach, uwielbiałem ten zapach.
Moje oczy były za ciężkie bym mógł je otworzyć, ale nie widząc i tak czułem drobne ciało leżące po mojej lewej stronie. Kto to był? Próbowałem zsunąć tę osobę z mojego lewego ramienia, ale zdołałem tylko lekko jej dotknąć.
Ciało – bo to chyba było ciało – poruszyło się lekko więc zacząłem lekko uderzać palcem w to samo miejsce. Kiedy byłem pewien, że zostałem zauważony, przestałem. Byłem wykończony, a to wymagało zużywania energii. Nie potrafiłem się skupić, tak jakby myślenie było zbyt męczące i mój mózg nie przetwarzał żadnych informacji.
Stłumione dźwięki były jedyną rzeczą jaka do mnie docierała, ale nie brzmiały dobrze, wydawały się zmartwione. Czy moje oczy mogą już się kurwa otworzyć?
Ktoś mocno chwycił mój nadgarstek i syknąłem z zaskoczenia i lekkiego bólu. Chciałem wrzasnąć na pracownika szpitala, żeby był delikatniejszy, ale nie byłem w stanie tego zrobić. Jak mogłem być taki bezradny? Zacisnąłem mocno powieki, po czym lekko je uchyliłem. Wydawało mi się, że ważyły co najmniej kilka kilo.
- … oczy… otworzył! – rozpoznałem dwa słowa i zauważyłem ciemną postać pochylającą się nade mną. Próbowałem jej się przyjrzeć, żeby ocenić czy wiem kim jest, ale moje powieki nie chciały się bardziej uchylić. Biały fartuch oślepił moje oczy, ale dzięki temu wiedziałem, że to był doktor.
Nagle, pośród głosów usłyszałem tej jeden. Usłyszałem jej głos. Przysięgam! Lepiej, żeby to nie były jakieś pieprzone halucynacje. Próbowałem wypowiedzieć jej imię, ale wyszedł mi z tego tylko jakiś niezrozumiały bełkot i poczułem wilgoć na podbródku.
Ciepło rozniosło się po całym moim ciele kiedy poczułem dłoń wycierającą mój podbródek ze śliny, który niekontrolowanie wyleciała z moich ust. To była Brooke. Poznałbym jej dotyk wszędzie.
- B..Br - ponownie próbowałem wypowiedzieć jej imię, ale mój język zamiast mi w tym pomagać, okropnie przeszkadzał. W końcu zacząłem próbować wymówić jakiekolwiek słowo, ale wychodziły mi z tego jakieś pomruki i bliżej nieokreślone dźwięki. Brzmiałem pewnie jak jakiś pojeb, co determinowało mnie bardziej do wypowiedzenia czegoś normalnego.
- Kurwa – w końcu jakieś spójne słowo wydostało się z moich ust. Mój głos nie brzmiał zbyt przyjemnie. Byłem w końcu w stanie rozejrzeć się po pomieszczeniu.
Spojrzałem prosto przed siebie i zauważyłem niebo i piekło stojące obok siebie. Doktor McNeil stanął przy Brooke i przyglądał mi się z nieciekawą miną wypisaną na twarzy. Wyglądał jakby mnie oceniał. Nie lubiłem współczucia, ale do jasnej cholery, leżałem w szpitalnym łóżku, a on i tak czuł wobec mnie jedynie nienawiść.
Mój wzrok opuścił piekło i skierował się na przepiękną postać anioła zesłanego prosto z nieba. Doktor odezwał się zanim zdążyłem ją do siebie zawołać – Nie mamy pewności jak funkcjonuje w tej chwili jego mózg, więc próbujcie na niego nie naciskać dać mu dużo przestrzeni.
W oczach Brooke pojawiły się łzy, pewnie myślała sobie, że mogę jej nie rozpoznać albo że nie chcę jej teraz widzieć. Nie, kochanie. Podejdź do mnie. Czemu nie mogłem powiedzieć tego na głos?
Na szczęście sama ruszyła powoli w moim kierunku. Położyła swoją małą dłoń na mojej klatce piersiowej. – Brooke, prawda? - Doktor McNeil wypowiedział jej imię jakby miał do tego jakiekolwiek prawo. Miałem ochotę rozerwać go na strzępy.
Spojrzała na niego przez swoje ramię – Jest pan tym całym doktorem McNeilem? – przytaknął, a ona odwróciła się ponownie w moim kierunku posyłając mi przepełnione miłością spojrzenie. To sprawiło, że moje serce zabiło mocniej – Dlaczego, kurwa, trzymaliście Justina w tej cholernej izolatce przez trzy miesiące?!
Nienawiść w jej głosie bardzo mnie zaskoczyła, ale moje usta ułożyły się w największym uśmiechu jaki byłem w stanie z siebie teraz wydobyć.
Jego brwi uniosły się w zaskoczeniu – Jestem pewien, że znasz odpowiedź.
Patrząc na niego usiadła na boku mojego łóżka. Zebrałem w sobie całą energię jaką miałem i położyłem dłoń na jej plecach. Odwróciła się do mnie zaskoczona, ale szybko posłała mi słodki uśmiech. Próbowałem go odwzajemnić. – Nie, nie znam. Dlatego pytam – odpowiedziała zadziornie.
Reszta osób znajdujących się w pokoju wyszła. Domyślili się, że to jedna z bardziej prywatnych rozmów. – Brooke, on jest kryminalistą. Nie zasługuje na nic, a już na pewno na kogoś tak normalnego i miłego jak ty – poczułem ból w ręce gdy zacisnąłem pięść na koszulce Brooke. Byłem w stanie ją unieść tylko przez kilka sekund, bo po chwili opadła z powrotem na materac. Byłem wykończony.
- Po to zamknęli go w waszym ośrodku, miał otrzymać pomoc, której potrzebuje! – kłóciła się z nim.
- On powinien trafić za kratki!
- Dlaczego jego sprawa tak bardzo cię drażni?!
- Bo ten gnojek zabił mojego syna!
W pomieszczeniu zapanowała zupełna cisza. Moje powieki uniosły się i spojrzałem wprost na Doktora McNeila. Jego blada irlandzka skóra, była teraz czerwona ze złości. Przysięgam, że jeśli zbliży się do Brooke jeszcze bardziej, moja dusza wyjdzie z tego bezużytecznego ciała i skopie mu dupę.
- Naprawdę mi przykro – Brooke wyszeptała cicho. Mi też w sumie przykro.
Doktor McNeil zamilknął. Brooke znowu się odezwała – Justin się zmienił. Lubię myśleć, że to dzięki mnie.
Oczywiście, że dzięki niej. Jedynym powodem dla którego bym teraz zabił jest ona. Jeśli ktoś chciałby jej coś zrobić, albo próbował nas rozdzielić. Zależy mi jedynie na jej bezpieczeństwie i szczęściu. Jeśli ona nie chcę żebym zabijał ludzi, to nie dotknę broni już nigdy więcej.
- Jest teraz spokojny. No… na pewno spokojniejszy niż kiedyś. Nie rani ludzi bez powodu – mówiła cicho. – Bardzo mi przykro z powodu twojego syna, mówię szczerze, ale ten Justin, którego teraz karzesz, nigdy nie zrobiłby mu krzywdy.
- Przepraszam – w końcu udało mi się wykrztusić. Oboje spojrzeli na mnie w szoku. Moje płuca zaczęły płonąć przez to jak głęboko wciągnąłem powietrze. Zacząłem się dusić. Brooke natychmiast objęła mnie ramionami. Zaczęła klepać mnie po plecach i sięgnęła po szklankę wody, po czym przyłożyła ją do moich ust. Zimna ciecz dała ukoiła ból gardła. Prawie się uśmiechnąłem dostrzegając w tym ironię. Brooke bardzo rzadko musiała się mną zajmować, to ja się nią opiekowałem, była moim skarbem. – Przykro mi z powodu twojego syna. Zmieniłem się. Naprawdę. – kilka kropel wody wydostało się z moich ust i spłynęło po moim podbródku, ale nie zrobiłem nic, żeby się ich pozbyć. Patrzyłem prosto w oczy doktorowi McNeilowi. Próbowałem mu pokazać, że mówię szczerze.
- Nie miałem pojęcia, że był zamieszany w sprawy gangu – wyszeptał. – A już w zupełności nie spodziewałem się, że zna cholernego Justina Biebera – zaśmiał się ponuro.
- Zostawię to – szepnąłem. Brooke kolejny raz spojrzała na mnie zaskoczona. – Przestanę mieszać się w sprawy gangów, tylko proszę… zostaw mnie już w spokoju. – Nie mogłem wrócić do ośrodka. Nie zniósłbym dłużej tej samotności.
Doktor McNeil patrzył raz na mnie, raz na Brooke, ale nie potrafiłem odgadnąć co myśli. – Nie chciałem cię skrzywdzić. Po prostu nie umiałem nad tym zapanować.
Przytaknąłem i w końcu zebrałem w sobie siły, żeby powiedzieć coś więcej – Żałuję tego co stało się w przeszłości, żałuję większości decyzji jakie podjąłem. Ale zmieniłem się, już nie myślę jak beztroski szczeniak, dorosłem. To wszystko dzięki niej – spojrzałem na Brooke. Nie wiem jak to się stało, że jesteśmy razem. Diabeł naprawdę znalazł swojego anioła.
- Musisz złożyć apelację do zarządu, kierownika ośrodka i policji. – Doktor zaczął tłumaczyć mi jak mogę wydostać się ze szpitala. Poczułem jak ulga spływa po całym moim ciele. W końcu starał mi się naprawdę pomóc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz