wtorek, 8 grudnia 2015

Rozdział pięćdziesiąty szósty

- Psychiatra, twoja stara - warknąłem i zamaszyście otworzyłem drzwi.
Poczułem jak nieprzyjemnie zacisnęło mi się gardło i oczy zaczęły mnie piec, gdy zobaczyłem nastoletniego chłopaka stojącego przed moją Brooke. Odwrócił głowę w stronę drzwi i poczułem na sobie intensywne spojrzenie jego zielonych oczu.
Ruszyłem w jego kierunku. Gwałtownie chwyciłem materiał jego koszulki i lekko rzuciłem jego ciałem o ścianę. 
- Zabiję cię, kurwa! Zdajesz sobie z tego z tego sprawę?! - wrzasnąłem, potrząsając jego ciałem.
- Justin! - głos Brooke zabrzmiał gdzieś w tle, ale go zignorowałem.
- Kim ty kurwa jesteś? Co? I dlaczego jesteś w pobliżu mojej Brooke?!
- Justin, proszę cię. Uspokój się - doktor Piekarski powiedział drżącym głosem i położył dłoń na moim ramieniu.
Moje pięści były nadal zaciśnięte na ubraniu tego kolesia. Uniosłem go do góry. To było jasne, że nie mógł poprawnie oddychać. Spojrzałem w jego oczy i zazgrzytałem zębami. Nawet nie znałem tego chłopaka, ale już go kurwa nienawidziłem. Czułem, że coś jest z nim nie tak. To samo wyczuwałem od Daniela. Jeśli miał wobec Brooke jakieś intencje, tak jak Daniel, to to nie skończy się dobrze.
-  Postaw go, proszę - usłyszałem cichy szept Brooke. Wiedziałem, że stała tuż obok mnie.
Odstawiłem chłopaka na podłogę jak kukiełkę, którą był w moich dłoniach. Wkurwiony odwróciłem się w stronę Brooke. 
- Dlaczego? Kim on jest i dlaczego jest tutaj z tobą? - zapytałem ostro. Jak śmiała stawać po jego stronie?
- On mnie tu tylko przywiózł, Justin. Proszę, uspokój się - jej oczy lekko się zaszkliły i zrobiła krok w moją stronę.
- Nie, nie podchodź - ostrzegłem ją. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w bardzo szybkim tempie. Co jeśli zrobiłbym coś głupiego. Obraz przed moimi oczami zaczął się zamazywać. Czerwone i czarne plamki były jedyną rzeczą jaką widziałem. 
- Zabierzcie ją stąd! - wrzasnąłem i chwilę później moja pięść zderzyła się ze ścianą. Słyszałem dużo szurania i przytłumione głosy i zanim zauważyłem, całe pomieszczenie było kompletnie zniszczone.

Brooke's POV:
Widziałam przez szybę do pokoju, jak Justin rzuca wszystkimi możliwymi rzeczami. Całą podłogę pokrywały odłamki potłuczonych przedmiotów. Rzucał wyzwiskami i niszczył pięściami wszystko, co dało się zniszczyć. Poczułam że oczy wypełniają mi się łzami. Moje dłonie zaczęły się trząść. 
- Nic mu nie będzie. Jest po prostu wkurzony - Harry wymamrotał, trzymając paczkę lodu przy swojej obolałej szyi. 
-  Naprawdę cię przepraszam. 
- Nie masz za co. On ma po prostu bardzo wybuchowy charakter - zaśmiał się lekko, ale to szybko zmieniło się w kaszel. Dr. Piekarski poklepał jego plecy delikatnie. Jak mógł bronić kogoś, kto go właśnie zaatakował?
Odwróciłam się, żeby mieć znowu widok na pomieszczenie. Zobaczyłam Justina stojącego w miejscu. Oddychał bardzo ciężko. Krew z jego pięści kapała na odłamki szkła i strzępy pościeli leżące na podłodze. Podniósł wzrok i jego spojrzenie spotkało się z moim. Dzieliła nas tylko szyba. Jego wargi poruszyły się i wyczytałam z nich 'przepraszam'. Potem jego wzrok wrócił na podłogę.
- Umm.. Panie doktorze... On przestał - wyszeptałam. Przytaknął na to głową, pogłaskał lekko moją głowę i wszedł do pokoju. Justin spojrzał na niego i momentalnie zacisnął pięści, jakby próbował się bronić. Doktor Piekarski utrzymywał spory dystans. Jego usta wypowiadały słowa, które tylko Justin był w stanie usłyszeć. W końcu chłopak przytaknął spoglądając na swoje poranione dłonie. W końcu doktor do niego podszedł i zaczął przyglądać się ranom, a następnie lekko popchnął Justina w stronę drzwi i ruszył za nim.
Wyszli z pomieszczenia. Moje spojrzenie nie opuszczało wysokiej figury Justina dopóki jego wzrok nie spoczął na mnie. Przygryzłam wargę, starając się posłać mu niewielki uśmiech, ale go nie odwzajemnił. 
- Justin pójdzie ze mną, żeby opatrzyli mu rany. Brooke, dostaniesz pokój zastępczy. Jak Justin będzie pewny, że jest spokojny, to przyjdzie, żeby porozmawiać. Myślę, że powinieneś iść do domu, Harry - doktor Piekarski pokiwał na nas głową, po czym zabrał gdzieś Justina.
- Nie chcę cię zostawiać - Harry powiedział gdy Justin i doktor zniknęli za zakrętem.
- Myślę, że tak będzie lepiej. Może w innych okolicznościach, wszystko potoczyłoby się inaczej - wyszeptałam, i odwróciłam głowę w drugą stronę. Poczułam palce Harry'ego na policzku. Odwrócił moją głowę w swoją stronę 
- Nie rezygnuję tak szybko, kochanie - jego pełne usta dotknęły mojego policzka, po czym ruszył do wyjścia.
Stałam tam przez jakiś czas. Czułam przyjemne mrowienie w miejscu, którego przed chwilą dotykały wargi Harryego.
Moje rozmyślanie przerwała pielęgniarka. 
- Cześć skarbie. Jestem tu żeby zaprowadzić cię do nowego pokoju - przytaknęłam powoli, a ona posłała mi współczujące spojrzenie. - Wszystko będzie dobrze.
Ta, jasne.
Ruszyłam za nią, trochę się wlekąc. Nie poruszałam się tak szybko jak ona. Chciała jak najszybciej zrobić to co do niej należało; rozumiałam to, ale nie musiała biec jak dziki kurczak na farmie. Dotarła do pokoju na końcu korytarza, ale ja wciąż znajdowałam się na jego początku. 
- Oh kochanie. Jesteś zmęczona?
- Tak. Można tak powiedzieć - wzruszyłam ramionami, w końcu docierając do drzwi. Zajrzałam do środka. Wszystko wyglądało tak samo jak w moim poprzednim pokoju.
- Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, naciśnij ten zielony przycisk przy twoim łóżku. Doktor Piekarski pojawi się tu, gdy tylko skończy użerać się z twoim... - umilkła i zmarszczyła brwi. - twoim umm... przyjacielem.
Pokiwałam głową w zrozumieniu, a ona pożegnała się i wyszła z mojego pokoju. No cóż, nie był do końca mój, ale kto wie jak długo tu zostanę. Usiadłam na brzegu łóżka i ułożyłam dłonie na swoich kolanach.
Zaczęłam rozmyślać o sytuacji, która miała miejsce przed pojawieniem się Justina. Doktor Piekarski wyjaśnił, że chłopak nie był tylko zabójcą, o czym dowiedziałam się wcześniej, ale też mnie porwał. Mój umysł wypełniły obrazy Justina podnoszącego mnie i wrzucającego mnie do bagażnika swojego samochodu. Wyobraziłam sobie jak jeździ ze mną przez trzy dni, a ja nie widzę co się dzieje, bo gruba, stara opaska zawiązana na moich oczach, zasłania mi widok.
Jak mogłam być z kimś kto mnie porwał? Nikt mnie nie odnalazł?
Schowałam twarz w swoich zimnych dłoniach i cicho załkałam. Byłam załamana, kompletnie załamana.
- Brooke?
Powoli uniosłam wzrok. Nie widziałam za wiele przez łzy wydostające się z moich oczu. Doktor Piekarski położył dłoń na moim ramieniu i lekko potarł materiał brzydkiej piżamy szpitalnej, którą byłam zmuszona nosić. 
- Hej, wiem, jak trudne to jest. Ale wszystko dobrze się skonczy, mogę ci to obiecać. Nie tylko jako twój lekarz, ale też jako przyjaciel.
- Dziękuję, panie doktorze.
Usiadł koło mnie 
- Mów na mnie Dylan, proszę.
Zaśmiałam się lekko 
- To nie jest zbyt profesjonalne.
- To nic, traktuję cię jak moją córkę, Brooke. Nigdy wcześniej nie spędziłem tak dużo czasu z pacjentem i naprawdę cieszę się, że miałem szanse cię poznać. Przed i po utracie pamięci - posłał mi ciepły uśmiech. Przytaknęłam 
- Cieszę się, że mogę na panu polegać, panie doktorze - posłał mi spojrzenie. - Miałam na myśli Dylan - zaśmiałam się.
- Odpocznij, mam zamiar jeszcze raz sprawdzić co z Justinem - potargał moje włosy i wyszedł. Uśmiechnęłam się do siebie i położyłam się na łóżku. Przykryłam swoje ciało kocem. Zamknęłam oczy, ale wiedziałam, że nie będzie mi łatwo zasnąć.
Chciałam sobie wszystko przypomnieć. Chciałabym, żeby wszystko było normalne. Nawet jeśli Justin mnie porwał... musiał mieć jakiś powód. Poza tym... kochał mnie.
Co jeśli pamięć mi nigdy nie wróci? Da sobie ze mną spokój?
Wtuliłam twarz w pościel, przygryzając wargę. Próbowałam przełknąć wielką gulę, która pojawiła się w moim gardle. Co jeśli któregoś dnia obudzę się, a Justina przy mnie nie będzie?

Justin's POV:
- Masz tu już sporo starych, dużych blizn - powiedział lekarz, oglądając moją zakrwawioną dłon.
- Tak, wiem - przewróciłem oczami.
Mężczyzna uniósł brwi. 
- Skąd je masz?
- Nie twoja sprawa - warknąłem. Dlaczego ludzie muszą być tak cholernie wścibscy? Wciągnąłem głośno powietrze, gdy mężczyzna nacisnął palcem jedną z moich ran - Au! Co do kurwy?
- Spytałem, skąd masz te blizny - jego brwi się uniosły i przybrał wyzywającą minę. Nienawidzę pracowników panstwowych.
- Walki - odpowiedziałem, nie wchodząc w szczegóły. Przytaknął. Wiedział, że więcej informacji ze mnie nie wyciągnie.
- Nie były odpowiednio opatrzone. Sam je odkażałeś? - spytał chwytając butelkę z jakimś preparatem spod biurka.
- Nic nie robiłem. Kiedy wracałem do domu krew już była zaschnięta. Myłem dłonie i szedłem spać - wzruszyłem ramionami. Jak opatrzeć sobie samemu rany?
Doktor potrząsnął głową i przewrócił swoimi niebieskimi oczami. 
- No cóż... jeśli znowu ci się coś takiego przytrafi, przyjdź tu, żeby je opatrzeć.
- Myślę, że podziękuję - zaśmiałem się. - Nie mam czasu, żeby siedzieć w tej wkurwiającej poczekalni. 
- Twoja sprawa - wzruszył ramionami. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na niego w zdziwieniu. 
- Nie masz zamiaru, no nie wiem... jakoś mnie do tego przekonać czy zmusić?
- Dlaczego miałbym to robić? - odwrócił się do mnie plecami i podniósł jakiś bandaż. - Jeśli nie chcesz, żebym ci pomógł w opatrzeniu ran, to jest twoja decyzja. Nie smuci mnie to. Jesteś tylko jednym z milionów pacjentów, którymi się zajmuję.
- Oh... - mruknąłem. - No cóż... dziękuję w każdym razie.
Przytaknął i zaczął polewać moje rany alkoholem, który wcześniej wyciągnął spod biurka. Spiąłem się cały i warknąłem cicho. To gówno piekło jak skurwysyn.
Gdy skonczył czyścić moje rany z tego gówna, owinął moje dłonie bandażami. 
- Nie zostanie po nich śladu - powiedział, sprzątając wszystko czego użył.
- Dziękuję, doktorze umm...
- Scotch.
Uśmiechnąłem się pod nosem. 
- Nie możliwe. Jesteś doktorem Scotchem?
- Tak. Słyszałeś już kiedyś o mnie? - spytał, ale to było jasne, że go to nie obchodziło. Podobało mi się to.
- Taa. Słyszałem, że jesteś całkiem pokręconym kolesiem - uśmieszek nigdy nie opuścił mojej twarzy, gdy oglądałem mężczyznę przede mną.
- Fajnie to słyszeć - znudzenie było słychać w każdym słowie, które wypowiadał.
- Dzięki za to, panie Scotch - wskazałem na swoją dłoń. Poklepałem go po plecach. Zaśmiał się i odwrócił się do mnie twarzą.
- Kim ty tak w ogóle jesteś? - zaśmiał się. - I skąd znasz tak dobrze doktora Piekarskiego?
- Nikim. Po prostu przeczytałem twoje nazwisko, kiedy tu przyszedłem i myślałem, że było świetne. Jeśli chodzi o doktora Piekarskiego, to pomaga mojej um.. przyjaciółce - ostatnią część powiedziałem ciszej.
- Rozumiem - jego uśmiech nie znikał. - Znasz może jakimś cudem Jeremy'ego Biebera?
Moje oczy urosły do rozmiaru pięciozłotówek, ale szybko się ogarnąłem. 
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Jesteś po prostu trochę podobny, to wszystko - wymamrotał, spoglądając w dół, starając się wyglądać niewinnie.
- Zamknij się - warknąłem. - Czego chcesz?
- Ja? Niczego - próbował znaleźć jakieś słowa. Szybko przyparłem go do ściany, ale nie z taką siłą z jaką potraktowałem tego brytyjskiego chłopaka.
- Mów - sapnąłem.
- Twój ojciec jest mi winien pieniądze - powiedział. - Nie wiedziałem, że nim jesteś dopóki nie pokazałeś mi swojej zakrwawionej dłoni z tym pierścieniem. Twój ojciec ma dokładnie taki sam.
Rozluźniłem uścisk. 
- Jakim cudem, wisi ci kasę? - spytałem.
- Dałem mu narkotyki, dużo narkotyków. To były leki na receptę, wiesz ile są warte? - syknął, próbując wydostać się z mojego uścisku.
- Oczywiście, że wiem ile są warte - warknąłem. - Myślisz, że jestem jakimś idiotą? Żądzę całym tym miastem. Mam władzę nad wszystkimi i wszystkim.
- Więc możesz zdobyć dla mnie pieniądze - doktor Scotch powiedział z cwaniacką miną.
Prychnąłem 
- Niby czemu miałbym to zrobić?
- Po pierwsze... mogę cię wydać policji - oznajmił, - po drugie... dlaczego miałbyś nie chcieć zaszkodzić swojemu ojcu? To znaczy... zważając na to, że twój gang jest dla niego jedyną konkurencją w tym mieście.
- Nie masz dowodu na to kim jestem - zaśmiałem się. - Myślisz, że dlaczego w ogóle pojawiłem się w tym szpitalu? Wy, normalni ludzie jesteście kompletnymi imbecylami.
- Co myślisz o mojej drugiej opcji?
Wiele zmarszczek pojawiło się na moim czole 
- Mam za dużo swoich spraw, żeby się czymś takim zajmować.
- Wiem o twojej małej dziewczynie. Zajmuję się tu programem dla pacjentów. Mogę załatwić jej najlepszych terapeutów, więcej godzin odwiedzin dla ciebie, wszystko - doktor Scotch powiedział więcej cennych informacji niż każdy z kim rozmawiałem w ostatnim czasie.
- To był przekonujący argument - przejechałem dłonią po swojej szczęce, niewielki zarost drażnił materiał bandaża. - Nie mogę ci nic obiecać. Moje kochanie jest najważniejsze i jeśli zdobycie tych pieniędzy w jakiś sposób odbije się na niej, to wszystko odwołam. Jeśli komuś o tym powiesz... - podszedłem do niego bliżej, moje usta były bardzo blisko jego ucha. - zabiję cię.
Odsunąłem się od niego powoli, pewny siebie uśmieszek pojawił się na mojej twarzy. Brakowało mi tego, doktor Scotch się trząsł. Był przerażony, a ja czerpałem siłę ze strachu innych, uwielbiałem to.
Skinąłem na niego szybko głową i wyszedłem z pomieszczenia. Zamknąłem za sobą drzwi i ruszyłem wzdłuż korytarza. Gdy byłem na zakręcie, doktor Piekarski pojawił się w zasięgu mojego wzroku 
- Oh. Justin, jak poszło z doktorem Finleyem?
- Finleyem? - spytałem - byłem z doktorem Scotchem.
- Oh - doktor Piekarski zmarszczył brwi - to dziwne... poprosiłem doktora Finleya żeby się tobą zajął.
- Zgaduję, że doktor Scotch chciał mnie poznać - uśmiechnąłem się.
Doktor Piekarski się zaśmiał 
- Jak my wszyscy.
- Jak tam Brooke? - spytałem, przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę. Lekarz milczał przez chwilę po czym odwrócił się i zaczął iść długim korytarzem 
- Co to kurwa ma być? Doktorze! - krzyknąłem za nim i ruszyłem biegiem za nim.
- Oj cicho bądź i chodź za mną - przewrócił oczami, wskazując przed siebie. Nie do konca podobało mi się bycie uciszanym, ale nie odzywałem się, tak jak prosił.
Znaleźliśmy się ponownie w poczekalni i widok przede mną sprawił, że zagotowała się we mnie krew 
- Co do kurwy...
- Teraz tam idź i zajmij się tym jak normalny dorosły człowiek. Chcę, żebyś podszedł do tego jak normalny chłopak, zapomnij, że jesteś Justinem Bieberem. Zapomnij, że lubisz walczyć i zabijać ludzi - doktor patrzył na mnie, ale mój wzrok nie mógł opuścić chłopaka z lokami na głowie, siedzącego w poczekalni.
Wciągnąłem głośno powietrze - niektórzy kolesie nie wiedzą kiedy zrezygnować - warknąłem. Moje dłonie zacisnęły się w pięści, tak bardzo jak tylko mogły, przez bandaże, które bardzo teraz przeszkadzały.
Zrobiłem krok w stronę krzesła, na którym siedział. Szedłem dopóki nie znalazłem się naprzeciwko niego. Przeniósł wzrok ze swoich butów na mnie. Oczy mu się poszerzyły i był bardzo blady. Na mojej twarzy pojawił się grymas, ale jego mina się nie zmieniła.
- Dlaczego do cholery nadal tu jesteś? - użyłem swojego najbardziej przytłaczającego głosu. Brooke zawsze powtarzała, że ten ton jest wstanie przestraszyć wszystkich. Chłopak przełknął ślinę głośno 
- Ja umm... nie chciałem jej zostawiać.
- Chronienie jej jest moim zadaniem - poinformowałem go.
- No cóż... mam wrażenie, że niezbyt dobrze ci idzie, stary - wpatrywał się we mnie wyzywająco.
Nie uderz go, nie uderz go nie uderz go.
- Brooke i nasz związek to nie twoja sprawa, chuju.
- Tak właściwie to mam na imię Harry.
- Ty chyba bardzo chcesz oberwać - warknąłem, stukając stopą niecierpliwie.
- Ja tylko mówię, że niszczenie szpitalnego pokoju i przerażenie jej na śmierć, nie do koca jest definicją ochrony - powiedział niewzruszony. - Nie szukam kłopotów. Wiesz o tym. Jestem tu dla wsparcia.
- Ona tego nie potrzebuje.
- Dała mi wystarczające powody, bym myślał odwrotnie - powiedział Harry.
Moje oczy nigdy nie opuściły jego; gdy się we mnie wpatrywał jego wyraz twarzy był niewzruszony, ale w jego spojrzeniu krył się ogien. Jestem pewien, że moje były czarne. Parsknąłem. Nic nie wiedział o Brooke. Zgadzam się, potrzebowała wsparcia, ale nie od kogoś takiego jak on.
- Po prostu spierdalaj stąd zanim roztrzaskam twoją głowę - powiedziałem, pocierając oczy. Miałem już dość tej rozmowy. Harry prychnął.
- Kiedyś stąd wyjdę.
- Wyjdź, teraz.
- Nie.
- Teraz.
- Zmuś mnie.
- Myślę, że wcale tego nie chcesz, ładny chłopczyku.
- Nie masz pojęcia czego chcę.
Podniosłem pięść, ale zanim zderzyła się ona z twarzą Harryego, ktoś za nią złapał 
- Myślę, że wystarczy tego zaprzyjaźniania się na dzisiaj, chłopcy - doktor Piekarski odwrócił mnie w swoją stronę. - To trochę potrwa - powiedział i odwrócił się do Harryego. - Harry, proszę wyjdź. Możesz wrócić jutro.
- Nie. Nie może! - kłóciłem się jak jakiś 'gimbazjusz', który nie chce żeby jakiś kolega przyszedł na jego urodziny.
Doktor Piekarski posłał Harry'emu spojrzenie i chłopak w koncu ruszył do wyjścia. Obserwowałem jak wsiadał do czarnego BMW, co sprawiło, że prychnąłem - tanie gówno - wymamrotałem.
- Jeśli mówisz, że to jest gówno, boję się myśleć co powiedziałbyś o moim - lekarz się zaśmiał.
- Usunę go z życia Brooke, nawet jeśli to miałoby być ostatnią rzeczą jaką zrobię - wymamrotałem, po czym odwróciłem głowę w stronę doktora Piekarskiego.
- Wiem, że jest tylko chwilowy. Sam odejdzie jak sprawy zaczną się komplikować - pocieszył mnie, poklepując lekko moje ramię. - Teraz i ty powinieneś się zbierać do domu.
- Mogę ją chociaż zobaczyć? Proszę - błagałem. Chciałem zobaczyć jej piękną twarz jeszcze raz zanim stąd wyjdę.
-  No dobra... chodź za mną - uśmiechnąłem się zwycięsko gdy lekarz prowadził wzdłuż okropnie znajomego korytarza. Nienawidzę tego szpitala i tych korytarzy.
Zaprowadził mnie do nowego pokoju, trochę oddalonego od tego, który zniszczyłem. - Prawdopodobnie śpi, proszę nie budź jej.
Przytaknąłem i szybko pociągnąłem za klamkę. Moja księżniczka leżała na łóżku, przykryta białą pościelą. Oddychała ciężko, co było dziwne, bo zazwyczaj oddychała bardzo płytko. Podszedłem bliżej, moja opiekuńcza strona wzięła nade mną górę.
Wszystko z nią dobrze? Przycisnąłem dwa palce do jej szyi, chcąc wyczuć puls. Był powolny i mocny, jak zawsze.
Jej oddechy były jedynymi dźwiękami wypełniającymi pomieszczenie, za każdym razem były coraz głośniejsze. Przyznam, że zacząłem panikować. To było tylko głębokie oddychanie, ja wiem, ale co jeśli coś było nie tak? Właśnie miałem naciskać przycisk znajdujący się obok łóżka Brooke, kiedy ręka złapała moją.
- Oddech może być bardzo ciężki, kiedy człowiek jest zmęczony. Brooke jest bardzo zmęczona - doktor mnie poinformował, wypuszczając moją rękę.
- No tak... Racja - odchrząknąłem i moje serce zaczęło bić trochę wolniej, gdy zacząłem się uspakajać. - Możesz dać mi chwilę z nią? Obiecuję, że zaraz stąd wyjdę.
Doktor Piekarski spojrzał na mnie i westchnął 
- Okej. Poczekam na końcu korytarza.
- Dziękuję - posłałem mu mały, ale szczery uśmiech. Byłem mu naprawdę wdzięczny.
Wyszedł z pomieszczenia, a ja usiadłem na brzegu łóżka Brooke. Moja dłon spoczęła na jej biodrze i pochyliłem się, żeby pocałować jej delikatny policzek. 
- Kocham cię, kotku.
Lekko się do mnie przysunęła, przez co poczułem ciepło jej ciała zaczynające grzać moją klatkę piersiową. 
- Kocham cię bardzo mocno, nigdy nie zdasz sobie sprawy z tego jak bardzo cię kocham. Chciałbym gdzieś z tobą uciec, bo bez ciebie... nie wiem co miałbym ze sobą zrobić. Zabiłbym dla ciebie, Brooke. Zrobiłbym dla ciebie wszystko - dałem upust moim emocjom. Tylko dlatego, że nie mogła mnie usłyszeć.
- Będę szczery... kiedy cię porwałem, nienawidziłem cię. Nie tak jak myślisz. Nienawidziłem cię, bo nie byłaś w stanie mnie pokochać. Moja matka zawsze powtarzała 'nienawiść jest tylko innym rodzajem miłości'. Tylko wtedy w pełni rozumiałem jej słowa. Byłem tak zraniony, przez ciebie, ale ukrywałem to w karach, życiu gangu i innych okrutnych rzeczach - potrząsnąłem głową, przygryzając wargę.
- Ale w koncu zaczęłaś się we mnie zakochiwać i pamiętam każdy dzien z tego okresu. Oddawałaś moje pocałunki, przyjmowałaś moje poranne powitania, uśmiechałaś się. Twój uśmiech jest piękny, wiesz o tym? Absolutnie zapierający dech w piersiach... Pamiętam dzien w którym pierwszy raz powiedziałaś, że mnie kochasz - zaśmiałem się, poczułem się bardzo szczęśliwy. - To był zdecydowanie najlepszy dzien w moim życiu. Chciałem cię wypieprzyć. Będę szczery. Bardzo tego chciałem. Uzależniłaś mnie, chciałem posiadać każdą część ciebie, ale wiedziałem, że jeśli zmusiłbym cię do czegoś takiego, nigdy byś mi nie wybaczyła. Wiem, że robiliśmy kilka seksualnych rzeczy, ale jestem tak cholernie napalony... - ciągnąłem zamykając oczy. - W każdym razie... - znowu potrząsnąłem głową. - Wtedy byliśmy zakochani. Jesteś świetną dziewczyną, wiesz o tym? W momencie w którym powiedziałaś, że mnie kochasz, chciałem ci się oświadczyć. Chciałem, żebyś była moją żoną i przyznaję, że byłbym całkiem zajebistym mężem - przysunąłem swoje usta do jej ucha i złożyłem tam delikatny pocałunek. - I jestem cholernie dobry w łóżku, skarbie.

Dr. Piekarski's (Dylan's) POV:
Zostawiłem Justina i Brooke samych, nie żałowałem swojej decyzji ani trochę. Co mógłby jej zrobić? Zabić ją? Ta jasne. Prędzej popełniłby samobójstwo niż zrobiłby coś Brooke. Dobrze wiem, że nie popełniłby samobójstwa, kocha samego siebie.
Zaśmiałem się cicho do siebie, gdy dotarłem do gabinetu doktora Scotcha na końcu korytarza. Zapukałem lekko i usłyszałem niskie 'wejść'.
- Cześć Jacob - mruknąłem, zamykając za sobą drzwi - Jak to się stało, że zdecydowałeś się opatrzeć rany Justinowi... znaczy Jasonowi - przekląłem się w myślach na tę pomyłkę.
- Nie przejmuj się Dylan, wiem kim on jest - wymamrotał, niezbyt zainteresowany pomyłką.
- Oh... mogę spytać skąd wiesz? - zmarszczyłem brwi.
- Znam jego ojca. Jesteśmy dawnymi przyjaciółmi.
Nie mogłem powiedzieć czy kłamał. Jego twarz nigdy nie wyraża emocji, jest pusta, niezainteresowana i zawsze wydaje się być znudzony.
- Nie wydam go policji, jeśli tym się martwisz - Jacob westchnął, w końcu spoglądając na mnie. - Wiem jak on działa. Zabiłby mnie zanim jego imię opuściłoby moje usta.
- Taaa - wyszczerzyłem się - to prawda. - Czułem się trochę zazdrosny o Jacoba. Justin jest moim przyjacielem, nie jego.
- Jego ojciec wisi mi trochę kasy, więc będę się kontaktował z Justinem - poinformował mnie, a ja próbowałem nie wydrzeć się 'pytałem o to?'. 
Udało mi się jednak utrzymać język za zębami. 
- W porządku, do zobaczenia - powiedziałem, a on nie odpowiedział.
Gdy opuszczałem jego pokój, Justin szedł wzdłuż korytarza. Uśmiechnąłem się do niego i o dziwo to odwzajemnił. 
- Szczerze, to myślałem, że będziesz tam dłużej. Miałem zamiar iść po kawę - zaśmiałem się, a on znowu to odwzajemnił.
- Taa... Uznałem, że nie pozwolę ci na siebie za długo czekać - powiedział cicho.
- Nie ma problemu. Hej! Mogę cię o coś spytać? - przyśpieszyłem swoje ruchy, żeby iść koło niego.
- Jasne... - powiedział tym swoim znudzonym tonem, przez który jeżyły mi się włosy na karku.
- Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
Justin odwrócił się do mnie z uśmieszkiem na twarzy. 
- A co? Boisz się, że cię zabiję?
- Zupełnie nie o to chodzi, ja tylko...
- Chcesz mieć za przyjaciela dowódcę gangu, żeby czuć się bezpiecznie? - Justin zmarszczył brwi.
- Nie! Justin serio, nic z tych rzeczy. Ja tylko... Chciałem porozmawiać o tobie jak z przyjacielem.
Zdziwienie nigdy nie opuściło jego twarzy 
- Z kim innym miałbyś o mnie rozmawiać?
- Cóż... Doktor Scotch właśnie mi mówił o tobie i sam nie wiem... Ja cię znam i bardzo mnie wkurzyło to jak mówił o tobie tak jakby też cię znał - przyznałem. Nie umiałem kłamać, więc po co miałem to ukrywać?
- Wielu ludzi mnie zna, Piekarski - Justin się zatrzymał, jego twarz wyrażała teraz tylko spokój. - Ale jeśli chodzi o ciebie... Jestem wdzięczny, że mnie wspierasz. Tak. Jesteśmy przyjaciółmi. - Uśmiechnął się bardzo szeroko klepiąc mnie po plecach - i powiedz Scotchowi, że ma przejebane.
Zaśmiałem się 
- Wiesz, że to zrobię.
- Potrzebujesz podwózki do domu? - Justin spytał i znowu zaczęliśmy iść w stronę wyjścia. Podwózka? W tym pięknym Jaguarze?
- O kurwa - wymamrotałem - akurat kiedy proponujesz mi przejażdżkę w tym cacku, ja mam nocny dyżur.
Justin posłał mi kolejny uśmiech 
- Tym gorzej, że nie przyjadę nim jutro... - ciągnął, dramatycznie spoglądając za okno.
- Pierdolę to - spojrzałem na recepcjonistkę - Wychodzę wcześniej! Problemy rodzinne!
- Kto pana zastąpi? - spytała zmartwiona.
Justin odpowiedział natychmiast 
- Doktor Scotch. Powiedz mu, że Jason tak zadecydował - mrugnął do niej, przez co się zarumieniła. Jak on to robił?
- Zbierajmy się, doktorze P.
___________________________
Tłumaczenie: @JukaPl
Co myślicie o tych wszystkich doktorkach? :D Podoba Wam się rozdział?
Do następnego!

4 komentarze:

  1. Ta akcja omoniki @arianatorka

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak zwykle cudo! Oby odzyskała pamięć było już pomiędzy nimi dobrze,a gdy straciła pamięć wszystko się zepsuło. Do następnego

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak zwykle cudo! Oby odzyskała pamięć było już pomiędzy nimi dobrze,a gdy straciła pamięć wszystko się zepsuło. Do następnego

    OdpowiedzUsuń
  4. ci wszyscy doktorzy wydają się jakos dziwnie podejrzani i nie wiem dlaczego... ciągle mam nadzieje ze jak najszybciej Brooke odzyska pamięć

    OdpowiedzUsuń