___________________________________
Brooke's POV:
- No oczywiście, kurwa, że chcesz - z tyłu dobiegł nas głęboki głos.
Głośno wciągnęłam powietrze, odwracając się tylko po to, żeby zobaczyć... nikogo?
- Słyszałeś to? - zapytałam Harry'ego na co spojrzał, marszcząc brwi.
- Nie, co miałem słyszeć? - zaśmiał się, posyłając mi lekki uśmiech.
- Nie słyszałeś tego kolesia?- zmarszczyłam brwi. Chyba naprawdę traciłam rozum.
- Nie, a teraz cicho, idź za swoim doktorem - dokuczył mi, lekko popychając mnie naprzód.
- Ale...
- Ćśśś
- Przysięgam, że tam
- Ćś
- Harry, mówię serio.
- Poczekam - spojrzał na mnie i znowu mnie popchnął, tym razem w stronę doktora Piekarskiego.
Może naprawdę oszalałam.
Gdy weszliśmy do małego pomieszczenia, doktor Piekarski powiedział, że
mamy usiąść, a on w tym czasie pójdzie po psychiatrę.
Moje tętno
przyspieszyło, bałam się, że Justin za chwilę skądś wyskoczy i zabierze
mnie z powrotem do domu. Nie miałam pojęcia co w niego wstąpiło,
dlaczego nagle stał się taki... zaborczy w stosunku do mnie.
- Więc kim jest Justin?- zapytał Harry, zupełnie jakby czytał w moich myślach.
Przygryzłam wargę, zastanawiając się co mam mu odpowiedzieć. Moim chłopakiem? Psychopatą? Jakimś przypadkowym gościem?
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale w tym samym momencie wrócił doktor Piekarski.
- Brooke, mogę z tobą
porozmawiać? - otworzył drzwi szerzej, dając mi do zrozumienia, że
powinnam iść za nim. Przytaknęłam niepewnie, wstając z miękkiego
skórzanego krzesła. Gdy wyszłam z pokoju, doktor zamknął za nami drzwi. -
Gdzie jest Justin?- zapytał zaniepokojony.
- Panie doktorze, on jest - ściszyłam głos - stuknięty.
- Uwierz mi Brooke, zdaję sobie z tego sprawę - zaśmiał się - ale kiedy jest z tobą wcale tego nie widać.
- Nie widać? W takim razie wolę nie wiedzieć jaki jest, gdy mnie nie ma - przyznałam.
- Coś jest nie tak - wymamrotał. - Powinniśmy po niego zadzwonić.
- Nie!- krzyknęłam. - Boję się, że coś mi zrobi.
- Brooke, o czym...
- Nie chciał mi pozwolić tu przyjść. Uważał, że nie potrzebuję terapii, mówił, że zamknie mnie w piwnicy i ja...
- Stop, stop, czekaj,
zwolnij, stop - doktor Piekarski uniósł dłonie. - Załatwię to, nie
musisz się o to martwić. Justin wpadnie w szał, gdy przyjdzie tu żeby
cię szukać. Musisz do niego zadzwonić, uspokoić go. Natychmiast.
- A-ale on jest na mnie taki zły - zatrzęsła mi się dolna warga.
- Kim w ogóle jest ten Harry?- doktor spytał z ciekawością.
Spojrzałam na podłogę.
- Przywiózł mnie tutaj, nawet go nie znam.
- No cóż... to jasne, że cię lubi. Justin się wścieknie. Bardzo - przełknął nerwowo ślinę.
- Wcale mnie nie lubi -
zaczerwieniłam się i wlepiłam wzrok w przerażająco czyste kafelki.
Doktor Piekarski prychnął przez śmiech.
- Justin ma ochotę zabić
każdego, kto tylko na ciebie spojrzy. Mnie też by nie oszczędził -
rzucił pewnie. - Powinnaś pozbyć się tego chłopaka, zanim Justin się tu
pojawi.
- Ale...
- Ale ty też go lubisz, więc nie chcesz się go pozbyć - potarł nieogolony policzek.
- Nie lubię go - broniłam się. - Nie skaczę z kwiatka na kwiatek, jeśli to ma pan na myśli - syknęłam.
- Zupełnie nie o to mi
chodziło. Uważam, że byłaś naprawdę szczęśliwa z Justinem, gdy jeszcze
byliście razem. Teraz go nie pamiętasz i on dlatego szaleje. Nagle nowy,
miły i troskliwy facet pojawił się w twoim życiu, a ty potrzebujesz
kogoś, kto przy tobie będzie.
- Przeraża mnie to -
powiedziałam nieśmiało. Nie pamiętałam nikogo ani niczego z mojej
przeszłości. Nie straciłam rozumu, wiedziałam jak wykonywać codzienne
czynności, wiedziałam kto jest obecnym prezydentem Stanów Zjednoczonych,
ale nie wiedziałam kim jestem ja.
- Wiem, Brooke, wiem. A
teraz, chcę żebyś zadzwoniła do Justina. Powiedz mu gdzie jesteś i co
robisz. Nie wspominaj o Harrym. Rozumiesz?
- Tak - przytaknęłam.
- Porozmawiam z recepcjonistką, żeby nie wpuszczała Justina do budynku, dobrze?
- Dziękuję - wymamrotałam.
- Jeszcze mi nie dziękuj.
Justin's POV:
- No chyba sobie ze mnie, kurwa, żartujesz!- krzyknąłem, gdy usłyszałem przeszywający dźwięk alarmu.
Oczywiście, że czułem
się winny, że zachowywałem się tak w stosunku do kobiety, którą kocham,
ale to był jedyny sposób żeby ją wyleczyć. Już raz się we mnie
zakochała, więc jeśli przypomnę jej jak się poznaliśmy, przypomni sobie
całą resztę.
Szybko podbiegłem do
drzwi wejściowych, prawie dosięgając swetra Brooke, ale udało jej uciec.
Biegła szybciej niż kiedykolwiek. Jęknąłem bezradnie, patrząc jak wiatr
rozwiewa jej długie blond włosy, a jej sylwetka znika pośród drzew.
W sumie mogę dać jej fory.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Uwielbiam takie zabawy.
Wróciłem do domu i
zszedłem do piwnicy, żeby wyłączyć alarm. W końcu uciążliwy dźwięk
ustał, pozostawiając błogą ciszę. Wracając na górę zagwizdałem na
Delgato.
Usiadł grzecznie przy
drzwiach, czekając na polecenia. Szybko pobiegłem do sypialni mojej i
Brooke. Wszedłem do naszej ogromnej garderoby i przebrałem się w czarny
garnitur Armaniego. Następnie poszedłem do łazienki żeby poprawić
fryzurę, ale była idealna.
Wyciągnąłem z kieszeni telefon, wybierając numer Tylera.
- Halo?
- Tyler, mam dla ciebie robotę. Masz system namierzający Brooke, prawda?
- Tak, panie, ale on w tej chwili nie działa. Problemy techniczne.
Co kurwa?
- Co znaczy problemy techniczne?- warknąłem.
- No... znaczy, że nie działa - powiedział ostrożnie Tyler.
- To kurwa zrozumiałem,
ty idioto. - powoli traciłem cierpliwość. - Pytam dlaczego to kurwa nie
działa i dlaczego tego nie naprawiłeś?
- Bo to nie z moim
sprzętem jest problem, kretynie - syknął. Mój brak cierpliwości nigdy
nie robił na nim wrażenia. Myślę, że pozwalam mu na to dlatego, że od
dawna się przyjaźnimy.
- Jaja sobie robisz - jęknąłem. - Skąd ona wiedziała jak to dezaktywować?
- No cóż, nadajniki nigdy nie działają w rządowych budynkach, ściany blokują sygnał i tak dalej.
- Mówisz do mnie jakbym
był jakimś jebanym idiotą, myślisz, że tego nie wiem? Lepiej mnie nie
wkurwiaj, bo jestem o krok od przyjścia do ciebie i rozpierdolenia ci
głowy i...
- No, no, twoja mała
dziewczynka uciekła, nieprawdaż? To dlatego Pan Twardziel jest
wściekły?- Tyler zagruchał jak do małego dziecka.
- Zamknij się, kurwa - warknąłem, zrzucając z półki butelki z kosmetykami, które Brooke wcześniej ładnie tam ułożyła.
- Mam zamiar się rozłączyć - Tyler zapowiedział, wypuszczając ze świstem powietrze.
- Przysięgam, że jak tylko znajdę Brooke to cię kurwa zamorduję.
- Jadę do miasta, znajdziemy ją Justin, wyluzuj - powiedział, na co mocno zacisnąłem powieki.
- Wkurwiasz mnie, wiesz?- westchnąłem, schodząc po schodach.
- Możliwe, ale kochasz to. Do zobaczenia wkrótce - rozłączył się, zostawiając mnie jednocześnie podirytowanego i wdzięcznego.
Jeszcze raz poprawiłem
garnitur. Musiałem się upewnić, że wyglądam odpowiednio podczas szukania
Brooke. To sprawiło, że wyglądam mniej podejrzanie.
Brooke, moje maleństwo.
Zrobiłbym dla niej wszystko, dlatego tak bardzo przerażała mnie myśl, że
nie pamięta przez co razem przeszliśmy. Naprawdę ją kochałem, jak
nikogo innego. Żadnego członka rodziny, nikogo. Nie wiedziałem jak bym
sobie bez niej poradził.
Z zamyślenia wyrwało mnie skomlenie Delgato. Uwielbiał misje i wyglądało na to, że za bardzo zwlekałem.
- Spokojnie - przewróciłem oczami na niecierpliwego psa. Jego uszy oklapły i zaskomlał poraz kolejny.
Wszedłem do kuchni
nalewając sobie wódki do szklanki. Nie tyle żeby coś poczuć, po prostu
żeby się trochę uspokoić. Może powinienem iść na terapię radzenia sobie z
gniewem.
***
- Kochanie, myślę, że
powinieneś tam pójść - Brooke powiedziała delikatnie. Używała wobec mnie
zdrobnień tylko wtedy, gdy bardzo chciała żebym coś zrobił.
- Nie próbuj tego znowu, księżniczko. Twoje 'kochanie' nie zadziała. - Mały uśmiech pojawił się na mojej twarzy.
- Ale kochanie -
jęknęła. Przewróciłem oczami, a ona położyła dłonie na stoliku stojącym
przede mną. - Naprawdę powinieneś iść na te zajęcia. Nauczą cię tam jak
się kontrolować.
- Nie potrzebuję żadnych zajęć. Nie mam 5 lat - spojrzałem na nią pobłażliwie.
- Jestem pewna, że na
zajęciach z panowania nad gniewem nie ma żadnego 5-latka - kłóciła się
dalej. - To zajęcia dla ludzi, którzy chcą się nauczyć go kontrolować.
Westchnąłem, odkładając
długopis i odchylając się lekko na krześle. - Chodź, usiądź mi na
kolanach, kotku - przywołałem ją palcem. Posłuchała, siadając wygodnie i
oparła głowę o moją klatkę piersiową. - Kto by potrzebował głupich
zajęć z panowania nad gniewem mając ciebie?- zapytałem z uśmiechem, a
następnie złożyłem pocałunek na jej głowie.
- Możesz przynajmniej się nad tym zastanowić?- spojrzała na mnie spod rzęs.
Chwyciłem ją za tył jej głowy i ułożyłem ją sobie w zagięciu mojej szyi.
- Ćś, skarbie. Mam coś do zrobienia.
- Nie traktuj mnie jak dziecko - zmarszczyła brwi, odpychając mnie od siebie żartobliwie.
- Ale jesteś moim
maleństwem - zrobiłem dzióbek i zacząłem składać mokre pocałunki na
całej jej twarzy. Zachichotała, chwytając moje policzki w dłonie i
przyciągnęła mnie do pocałunku. - Cholernie cię kocham, skarbie, wiesz o
tym, ale teraz naprawdę muszę popracować - powiedziałem, rozłączając
nasze usta i odsuwając się żeby mogła zejść z moich kolan.
- W porządku, posiedzę
tu i będę cicho - wymamrotała, wtulając się w moją klatkę piersiową.
Westchnąłem w zadowoleniu. Miałem nadzieję, że to powie. - Kocham cię -
szepnęła, przyciskając swoje delikatne usta do mojego policzka.
Moja dłoń przez cały wieczór nie opuściła miejsca na jej udzie, gdy drugą podpisywałem różnego rodzaju dokumenty.
Wróciłem do
rzeczywistości, moja dłoń zacisnęła się na szklance z wódką prawie ją
zgniatając. Potrząsnąłem głową, rozluźniając uścisk. Wziąłem głęboki
wdech, nie chciałem żeby to się znowu stało. Musiałem się uspokoić. Może
bycie tą samą osobą, którą byłem gdy ją poznałem nie było właściwym
sposobem by ją odzyskać.
Westchnąłem. Nie
zastanowiłem się dwa razy nad tym co robić. Myślałem, że to będzie
świetny pomysł, ale wcale tak nie było. Byłem głupi, starając się być aż
tak zaborczym.
Mój telefon zawibrował w
kieszeni eleganckich spodni, więc wyciągnąłem go by zobaczyć kto chce
się ze mną skontaktować. Nieznany. Odebrałem bez wahania.
- Co?- warknąłem.
- J-justin, to yy to ja.
Brooke's POV:
Zagryzłam wargę, gdy czekałam na reakcję.
- Mówiąc ja masz na myśli kto?- spytał ostro.
- Um, Brooke - wymamrotałam cicho.
- No i gdzie jesteś Brooke?- zapytał lekko zirytowany, ale wyczułam nutkę rozbawienia w jego głosie.
- W szpitalu.
Przepraszam, że uciekłam, ale nie pozwoliłbyś mi tu wrócić, a ja
potrzebuję tej terapii. Chcę sobie wszystko przypomnieć i...
Przerwał mi
- Wiem, kochanie, to
było głupie i irracjonalne. Zaraz przyjadę do ciebie do szpitala,
przysięgam. Będę się dobrze zachowywał i już nigdy więcej nie zobaczysz
mnie takiego. Kocham cię i nigdy nie chciałem cię przestraszyć, okej,
kochanie?
- Um - spojrzałam przez szybę na Harry'ego. Bawił się swoimi pierścionkami. - Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł.
- Nie, księżniczko.
Bardzo cię przepraszam. Przyjadę cię wesprzeć i zobaczyć czy jest ci tam
dobrze. Okej? - powiedział szczerze, sprawiając, że zakłuło mnie w
sercu.
- Będziesz zły, gdy tu przyjedziesz - przygryzłam wargę.
- Dlaczego miałbym być zły, kotku? Przysięgam, to była ta strona mnie, której już nigdy nie zobaczysz - wymamrotał.
Doktor Piekarski prosił żebym nie mówiła nic o Harrym, ale byłam pewna, że i tak się o nim dowie.
- Bo tutaj jest ktoś jeszcze...
- Wiem, kochanie, doktor
Pie-coś tam ci pomoże - powiedział tonem podnoszącym na duchu i
zaśmiałabym się gdybym nie martwiła się o Harry'ego.
- Nie chodzi mi o doktora - wymamrotałam.
- A więc o kogo?- powiedział trochę bardziej zmartwiony i bardzo ciekawy.
- Brooke!- doktor Piekarski powiedział wychodząc zza rogu. - Miałaś mu o nim nie wspominać.
- O kim? O kim miałaś mi nie wspominać? - Justin krzyknął przez telefon.
- Um...- spojrzałam przerażona na doktora. Wyrwał mi telefon z ręki.
- Miała nie wspominać o
psychiatrze, bo jest mężczyzną i obawiałem się, że możesz mieć coś
przeciwko - mówił jak gdyby nigdy nic. Posłał mi groźne spojrzenie,
które mówiło 'masz szczęście, że cię uratowałem'.
Posłałam mu niewinny uśmiech.
- Miałeś rację. Martwi mnie to. Niedługo będę tam u was i mam zamiar z nim porozmawiać - usłyszałam pewny siebie głos Justina.
- To nie jest potrzebne, Justin. Jest już dawno po godzinach dla odwiedzających. Będziesz mógł ją odwiedzić dopiero jutro.
- Co? Żartujesz sobie? Czy ty kurwa wiesz kim ja jestem? Mogę robić co chcę i kiedy chcę.
- Justin...- doktor Piekarski powiedział ostrzegającym tonem.
Usłyszałam jak wzdycha, -
okej, ale jeśli przyjadę i znajdę chociaż jedną rzecz, która nie będzie
mi odpowiadała, to zrównam cały ten szpital z ziemią.
Doktor Piekarski odsunął telefon od swojego ucha. - Rozłączył się.
Ponownie wlepiłam wzrok w
podłogę. - Wiesz, że gdyby się dowiedział to zabiłby Harry'ego, mnie i
ciebie prawdopodobnie też - powiedział potrząsając z dezaprobatą głową.
- Przepraszam, po prostu tak na mnie działa. Czuję wyrzuty sumienia, gdy go okłamuję - wymamrotałam.
- Nie przepraszaj.
Wątpię, że Justin naraziłby cię na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. (z
serii co autor miał na myśli, czyli rozumiemy każde słowo osobno, ale
razem nie ma to dla nas sensu - z pozdrowieniami - @itsyoungannie &
@JukaPl)
Wróciliśmy do pokoju, w
którym siedział Harry. Nadal bawił się swoimi pierścionkami. Gdy
usłyszał, że wchodzimy, gwałtownie uniósł głowę. Nie można było nie
zauważyć, że jego nie odrywał ode mnie wzroku.
- Więc... co tam?- spytał, spoglądając na doktora.
Mężczyzna przewrócił oczami. - To nie twoja sprawa. Nie jesteś jej rodziną ani mężem - rzucił.
Byłam zaskoczona, co do cholery?
- A, tak, racja - odpowiedział, niezręcznie pocierając swój kark.
- Doktorze, co to...
Przerwał mi. Dlaczego
wszyscy to robili? - Brooke, znajdziemy ci pokój w instytucie. Spotkasz
się z psychiatrą, terapeutą i innymi specjalistami. Harry, chyba nie
muszę ci pokazywać jak stąd wyjść?
- Nie - Harry powiedział
podirytowany. - Może nie jestem rodziną, ani mężem, ale naprawdę się o
nią martwię. Chcę wiedzieć co się z nią stanie.
- Proszę cię, dopiero ją poznałeś.
- No i? Czy to jest twoja sprawa?- Harry uniósł brwi.
Stałam tam, pomiędzy
dwoma sprzeczającymi się mężczyznami., nie wiedząc co zrobić. Lubiłam
Harry'ego, ale jeśli Justin by się pojawił... Wolałam nie ryzykować.
- Zastanawiałeś się kim jest Justin, nieprawdaż?- doktor Piekarski uśmiechnął się pod nosem. - Nie chciałbyś się przekonać.
- Dlaczego? Bo jest jej chłopakiem? Gówno mnie to obchodzi. Jestem tutaj jako jej przyjaciel.
- Nie tylko jej chłopakiem, ale też mordercą. Mówi ci coś nazwisko Justin Bieber?
Harry zbladł i nerwowo przełknął ślinę. Zaczął mi się przyglądać.
- Niech zgadnę, jesteś Brooke Santilli?
- Ding ding, mamy zwycięzcę!- doktor Piekarski powiedział z sarkazmem.
Skąd znał moje pełne
imię i nazwisko? Wiedziałam, że Justin był przestępcą, ale skąd on znał
mnie? Czy ja też byłam kryminalistką?
- Skąd znasz moje nazwisko?
Doktor Piekarski spojrzał na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- Um, tak... co do tego...
Justin's POV:
Rozłączyłem się
wkurwiony. Nie chciałem dłużej rozmawiać z tym Doktorem-Kretynem.
Godziny odwiedzin? Czy to miało powstrzymać Justina Biebera przed
wizytą? Nie wydaje mi się, kurwa.
Warcząc do siebie,
wsunąłem na stopy parę czarnym converse'ów i podszedłem do drzwi.
Kazałem Delgato się uspokoić, w końcu już wiedziałem, gdzie jest Brooke.
Zaskomlał, ale w końcu pobiegł na górę z opuszczonym ogonem. Zamknąłem
drzwi i skierowałem się do garażu.
- Hm, które auto
powinienem wziąć?- uśmiechnąłem się. Oprócz Brooke i zabijania, tylko
samochody sprawiały mi radość. Okrążyłem Range Rover'a żeby dostać się
do mojego pięknego, czerwonego Jaguara (Jaguar F-type Coupe). Moim
zdaniem to najlepsze auto sportowe. Oczywiście moje Audi R8 i Proshe
Cayman były na podium zaraz po nim. Przejechałem dłonią po masce
Jaguara, a następnie do niego wsiadłem. Wtopiłem się w skórzane
siedzenia pojazdu. Wyjechałem z podjazdu i gdy znalazłem się na
opuszczonej drodze do miasta, przyspieszyłem do 200 km/h.
Podziwiałem Brooke za każdą jej ucieczkę, spacer do miasta musiał zajmować jej sporo czasu.
Gdy dojechałem do
centrum, zwolniłem. Nie chciałem ryzykować, że złapią mnie gliny.
Szpital bardzo szybko pojawił się w zasięgu mojego wzroku, więc
przyspieszyłem, żeby jak najprędzej zaparkować samochód.
- Chyba się panu spieszy, hm?- spytał ochroniarz, gdy zatrzymałem się żeby zapłacić za parking.
- Zamknij się - warknąłem, podając mu 20-dollarowy banknot.
- Pamiętam, że to ode mnie zależy czy cię tu wpuszczę - powiedział, unosząc brwi.
- Wyglądam jakby mnie to
obchodziło? Otwórz tę pieprzoną bramę zanim wyjdę z samochodu i zrobię
to sam - przewróciłem oczami. Jakby nie mógł mnie po prostu wpuścić.
- Wiesz, że godziny odwiedzin już minęły?- powiedział bezczelnie, opierając łokcie na szafce przed sobą.
- I co z tego?
- Skoro godziny
odwiedzin już minęły to dlaczego chcesz zaparkować na parkingu dla
gości?- zapytał, ignorując moje pytanie retoryczne.
- Jestem tu żeby
zobaczyć się z doktorem...- spojrzałem na tablicę z nazwiskami wiszącą
za nim - Schotch'em - uśmiechnąłem się pod nosem. Co za pojebane
nazwisko. - I to nie twoja sprawa dlaczego. A teraz po prostu zrób co
leży w twoich obowiązkach żeby zarobić na tę beznadziejnie niską wypłatę
- powiedziałem, uśmiechając się bezczelnie.
Widziałem w jego oczach, że miał ochotę mi coś zrobić.
- Dla twojej wiadomości, wcale nie płacą tak mało...
- Pozwól, że ci to
wytłumaczę - wychyliłem się przez okno żeby być tak blisko niego jak
tylko mogłem, - Gówno. Mnie. To. Obchodzi. A teraz otwórz bramę.
W końcu nacisnął ten
głupi przycisk podnoszący szlaban, który blokował mi przejazd. Wjechałem
na parking nie mówiąc nic więcej. Zerknąłem na zegarek. Straciłem na
tego chuja tyle czasu, którego już nie odzyskam.
Zaparkowałem samochód,
wysiadłem z niego i zablokowałem. Nie żeby ktokolwiek z tak gównianą
wypłatą mógł sobie pozwolić na takie auto jak moje. Klepnąłem lekko w
dach samochodu, doceniając jego piękno (<3!) i ruszyłem w kierunku
szpitala. Byłem podekscytowany, że za chwilę zobaczę moją księżniczkę.
Bardzo się za nią stęskniłem.
Ominąłem recepcję i
miałem zamiar otworzyć drzwi na korytarz, ale usłyszałem głos
recepcjonistki. - Proszę pana! Godziny odwiedzin się skończyły. Nie może
pan tam wejść!
- Jestem chory - powiedziałem, udając, że kaszlę.
Przewróciła oczami.
- Poważnie?
- Nie przewracaj na mnie
oczami - warknąłem. Kim ona myśli, że jest? Posłałem jej ironiczny
uśmiech i ruszyłem wzdłuż korytarza, nie przejmując się zakazem tej
głupiej baby. Szkoda, że nie wszyscy wiedzieli, że jestem mordercą.
Pewnie zastanowiliby się dwa razy zanim w ogóle się do mnie odezwą.
Gdy skręcałem w znajomy
korytarz prowadzący do pokoju Brooke, radosny uśmiech pojawił się na
mojej twarzy. Zwykłe myślenie o niej poprawiało mi humor.
Uspokój się Justin, nie bądź takim mięczakiem.
Potrząsnąłem głową. Naprawdę powinienem zacząć bardziej ingerować w życie gangu żeby odzyskać reputację.
- Więc już teraz rozumiesz?- usłyszałem głos doktora Piekarskiego, gdy zbliżyłem się do pomieszczenia.
- Tak, jestem po prostu
zaskoczona - Brooke wymamrotała. W jej głosie słychać było niepokój.
Czemu była smutna? Prawie wbiegłem do jej pokoju, ale usłyszałem jeszcze
jeden męski głos.
- Nie martw się mała,
wszystko będzie w porządku. - Jego głęboki, brytyjski akcent sprawił, że
poczułem wściekłość. Kim on kurwa był?
Już miałem wejść do
pomieszczenia, ale doktor Piekarski z niego wyszedł. Jego oczy prawie
wyszły z orbit gdy mnie zobaczył. - J-Justin! Co ty tu robisz?
- A jak myślisz?- przewróciłem oczami, starając się przejść obok niego.
Zatrzymał mnie. -
Jest teraz ze swoim psychiatrą. Poczekaj aż skończą rozmawiać, proszę.
- Psychiatrą? Mówisz o tym gościu z brytyjskim akcentem?
- Tak, dlaczego? Znasz go?- Doktor Piekarski wyglądał na nerwowego, co sprawiło, że zacząłem coś podejrzewać.
- Psychiatra, twoja stara - warknąłem, otwierając na oścież drzwi do pomieszczenia.
_________________
Tłumaczenie: @itsyoungannie
Jak Wam się podoba rozdział? Piszcie w komentarzach :D
Do wtorku!
zapowiada sie super @arianatorka
OdpowiedzUsuńwydaje mi się że Justin może znać Harrego...
OdpowiedzUsuń